Wyjść na kort centralny i wygrać z drugą rakietą Niemiec, trzynastą na świecie, okazało się zadaniem zaskakująco łatwym. Z Lisicki działo się źle od chwili, gdy w pierwszym secie za mocno obciążyła staw skokowy. Zabolało i w zasadzie było po meczu.
Niemka grała do końca, choć od drugiego seta widać było jej brak wiary w sukces. Może liczyła na siłę serwisu, którym potrafi postraszyć każdą tenisistkę. Kiedy jednak piłka lecąca z prędkością 190 km na godzinę nie trafia w kort, Lisicki nie miała co marzyć o wygraniu z Radwańską.
Polka z zimną krwią wykorzystywała słabość rywalki. Wymiany wyglądały niekiedy na ćwiczenia treningowe Agnieszki, piłka śmigała z rogu w róg, Lisicki traciła resztki nadziei. Przy stanie 6:2 i 5:0 dla Radwańskiej Sabine poprosiła na kort mamę Elżbietę, z zawodu plastyczkę. Mama usłyszała: – Boli, naprawdę boli. Nie chcę przegrać do zera... i zobaczyła łzy. Poradziła po polsku: – To nic, nie przejmuj się, próbuj, wszystko jedno, czy się uda czy nie.
Córka spróbowała, obroniła dwie piłki meczowe i zdobyła gema. Mogła chwilę później przegrać z uśmiechem. Agnieszka, też zadowolona, powiedziała: – Byłam skoncentrowana od początku. Zagrałam lepiej niż w poprzednich meczach.
Z Jeleną Janković (14. WTA) raczej nie pójdzie jej tak łatwo. Serbka, niegdyś nr 1 na świecie (ale bez zwycięstwa w Wielkim Szlemie), wygrała z Australijką Samanthą Stosur 6:4, 6:2. Z Radwańską Janković grała dwa razy. W Roland Garros 2008 wygrała, jesienią ubiegłego roku w Tokio zwyciężyła Agnieszka.