Przez jeden set ćwierćfinału można było sądzić, że po raz pierwszy w tym roku Polka przegra mecz z kimś innym niż białoruską liderką rankingu WTA. Na Li prowadziła 6:3, 2:1 i miała własny serwis. Gem odebrany Chince okazał się jednak przełomowy. Po nim szybko były następne i spotkanie zakończyło się zwycięstwem Radwańskiej 3:6, 6:2,6:3.
Wszystkie sugestie trenerskie, że korty ziemne wymagają cierpliwości i znalezienia odpowiedniego rytmu gry okazały się prawdą. Agnieszka dość długo walczyła ze sobą, zanim odzyskała pewność ręki. Gdy to już się stało, mecz odmienił się niemal w jednej chwili. Na Li już nie wytrzymywała częstych zmian rotacji piłki i tempa gry, nawet drugi serwis Radwańskiej okazał się skutecznym sposobem nazdobywanie punktów.
Zwycięstwo nad Chinką ma znaczenie, to mistrzyni Roland Garros 2011, choć jeszcze nie w mistrzowskiej formie. Wygrać z nią jednak nigdy nie jest łatwo, a sposób, w jaki Polka przeszła od początkowego zagubienia do pewności siebie, zrobił wrażenie. Cieszy także, że na prawym barku Agnieszki wciąż nie widać plastrów.
Polka wyrównała w Porsche Tennis Grand Prix osiągnięcie z ubiegłego roku. Strat rankingowych nie poniesie, teraz może tylko zmniejszyć dystans do trzeciej Petry Kvitovej.
Na drodze znów staje Wiktoria z Białorusi i Monte Carlo. Azarenka pokonała po prawie trzygodzinnym boju Niemkę Monę Barthel (35. WTA), tenisistkę mniej znaną, ale to dziewczyna z wielką tenisową przyszłością. Miesiąc temu też grały trzy godziny, w Indian Wells i wynik był podobny.