Cztery miesiące sezonu minęły i nic się nie zmienia w spotkaniach Polki z Białorusinką. Wiktoria ma klucz do łatwych zwycięstw nad Agnieszką. Półfinał w Stuttgarcie był krótki (godzina z kwadransem), znów wynik od razu wyjaśnia, kto jest silniejszy, także na kortach ziemnych (6:1, 6:3). Liderka rankingu WTA grała mocno i zdecydowanie, nie widać było śladu zmęczenia po prawie trzygodzinnej walce z Moną Barthel.
W relacjach Azarenki z Radwańską wciąż jest odrobina napięcia wywołana niezbyt uprzejmymi sugestiami Polki sprzed kilku tygodni. Reakcję widać w grze Wiktorii, jej radości po zwycięskich punktach i obustronnie chłodnych podziękowaniach po meczu. – Za każdym razem gram z Agnieszką na 100 procent. Mówiąc trochę ironicznie, ona wydobywa z mego tenisa wszystko, co najlepsze – mówiła w Stuttgarcie Białorusinka.
W finale przegrała z Marią Szarapową (1:6, 4:6), czyli nie tak jak kazał ranking oraz chciała niemiecka publiczność.
Bilansu wygranych i przegranych z Azarenką tenisistka z Krakowa chyba wolałaby już nie przypominać: 3-10 w karierze, 0-5 w tym roku. Polka miała jednak wytłumaczenie ostatniej porażki. – To nie bark, tylko mój kręgosłup nie wytrzymuje gry na ziemi i wysiada. Mam za sobą trzy mecze, a czuję się jak po czterech turniejach tydzień po tygodniu. Na tej nawierzchni robię dużo wślizgów, w rozkroku wysiłek idzie z kręgosłupa. Tego nie widać, ale plecy mam tak oklejone, że z tymi opatrunkami wiele osób w ogóle nie ruszyłoby się z miejsca – mówiła „Rzeczpospolitej".
Sugestie, że inne, teoretycznie słabsze tenisistki, takie jak Barthel, potrafią postawić Wiktorię pod ścianą, Agnieszka odrzuca. – W tenisie nie można tak porównywać. Azarenka ostatnio przegrała z Bartoli, której ja od lat nie oddałam seta – stwierdziła.