Nie tak dawno walczyli o brązowy medal igrzysk olimpijskich w Londynie. Wygrał Del Potro, jak piszą dziennikarze – Delpo. Wychodził w niedzielę na kort po sobotnim zwycięstwie nad Rogerem Federerem, które dało mu trochę nieoczekiwany, ale zasłużony awans z grupy. Były powody, wierzyć, że w pierwszym półfinale (drugi: Federer – Andy Murray skończył się po zamknięciu tego wydania gazety) będzie dużo dobrego tenisa. I było, tylko że znów wygrała serbska wytrzymałość.
Kiedy Argentyńczyk efektownie wygrał pierwszego seta z Djokoviciem, wydawało się, że wracają wspomnienia z US Open 2009, gdy del Potro bił faworytów jednego po drugim i zdobył jedyny tytuł wielkoszlemowy. Nadzieje na takie zakończenie zaczęły jednak szybko wietrzeć w drugim secie, gdy Juan Martin prowadził 2:1 i miał przed sobą swego gema serwisowego. Nie zdobył go, zamiast przewagi znów był remis i od tej chwili Djoković zaczął przejmować panowanie na korcie.
Mimo przewagi wzrostu oraz szybkości serwisu i forhendu del Potro przestał wytrzymywać tempo gry Serba. W sobotę z Federerem skończyli grę po nocy, następnego dnia stanął do gry po południu, rywal odpoczywał ponad dobę dłużej. Argentyńczyk nie poddawał się łatwo, zrywał się, walczył, ale trafił na mistrza wykorzystywania małych przewag.
Del Potro walczył, ale Djoković jak zwykle był lepszy w zbieraniu małych przewag