Marin Cilić, którego poznaliśmy bliżej w kwietniu w Warszawie podczas meczu Pucharu Davisa, nie był bardzo silnym kandydatem do zwycięstwa nad Czechem. Przynajmniej na papierze ustępował Berdychowi, bo w półfinale Wielkiego Szlema walczył wcześniej tylko raz i to dawno (w Australian Open 2010).
Za czeskim tenisistą przemawiało doświadczenie, czyli półfinały Roland Garros 2010, US Open 2012 i Australian Open 2014 oraz przegrany finał wimbledoński z 2010 roku, ale także fakt, że we wcześniejszych rundach wygrywał dość łatwo i przyjemnie, inaczej, niż Chorwat, który miał m. in. w nogach wtorkową pięciosetówkę z Gillesem Simonem.
Nowojorski kort pokazał, że bardziej trzeba było wierzyć talentowi Cilicia i jego trenera Gorana Ivanisevicia, niż dziwnie zagubionemu przedstawicielowi szkoły rzetelnego czeskiego tenisa z Prostejova. Pewność, kto wygra, przyszła dopiero po rozstrzygającym tie-breaku, bo na początku trzeciego seta Marin Cilić miał jednak małą zapaść formy, być może z powodu zbyt łatwego prowadzenia 6:2, 6:4.
Chorwatowi pomogła także niepotrzebna kłótnia Berdycha z panią arbiter. Pani na stołku dostrzegła (prawidłowo) podwójne odbicie piłki o kort, Czech widział rzecz inaczej, uważał, że zdążył podłożyć rakietę, więc zdenerwował się i za chwilę stracił ważny gem. Potem był tie-break i trzeci set dla rywala z Medjugorie.
Ostatni ćwierćfinał mężczyzn rozegrali na zakończenie sesji nocnej Roger Federer i Gael Monfils – w Nowym Jorku noc jest dla najjaśniejszych gwiazd. Zwycięzca oczywiście zmierzy się w półfinale z Ciliciem.