Szefowa, jak nazywał Janowicz swą partnerkę, naprawdę rządziła w finale w Perth Arena. Najpierw pięknie pokonała liderkę rankingu światowego, potem, po porażce kolegi z Johnem Isnerem, udźwignęła trud gry w decydującym mikście.
Wyszło doskonale – zwycięstwo polskiej pary 7:5, 6:3, pierwszy Puchar Hopmana w polskich dłoniach. W finale, wbrew pozorom, wielu uprzejmości nie było. Serwisy mężczyzn na kobiety – solidne, wymiany ostre, smecze z całych sił. Przewaga polskiej pary zaczęła się rysować, gdy Radwańska i Janowiczem odrobili stratę od stanu 2:4 do 6:5 w pierwszym secie.
W drugim secie, gdy pani sędzia trochę się pogubiła przy decyzjach, trzeba było nawet wysłuchać małej, ale długiej awantury o punkt, interweniował supervisor. Chwilę później po jednej z kolejnych wymian Serena roztrzaskała z wściekłości rakietę. Chyba wiedziała, że nie zostanie, jako jedyna trzykrotną mistrzynią turnieju.
Punktów rankingowych za ten sukces nie ma, ale wrażenie zostało: Radwańska grała dobrze, z nową energią rusza na podbój Wielkiego Szlema. Jerzy Janowicz, choć miał słabsze chwile, też pokazywał chwilami moc, która może wywindować go wysoko. Nie ma co kryć, to także pierwsze poważne trofeum międzynarodowe dla najlepszego polskiego tenisisty. Może dlatego tak podkreślał dowódczą rolę swej partnerki.