Mayer (nr 23) w trzecim secie jeszcze szybciej niż w dwóch poprzednich przełamał podanie Polaka i wszystko zmierzało w stronę nudnego scenariusza - trzy sety jak przez kalkę i nasz as wraca do domu. Ale Argentyńczyk zaproponował poprawkę do tego planu - prowadząc 4:3 przegrał swoje podanie raz, potem drugi i doszło do tie-breaku, w którym lepszy był Janowicz.
W tym momencie każdemu, kto zna historię tenisa, zaczynał się w głowie kręcić film o legendarnych powrotach, o skazanych na pożarcie, którzy dostawali nagle drugie życie i potrafili prezent od losu wykorzystać. Janowicz nie potrafił, mało tego, gdy ktoś z widzów (trybuny na korcie nr 17 były pełne) wyszedł na chwilę, to już nie miał po co wracać, bo Mayer prowadził w czwartym secie 5:0.
Podczas spotkania z polskimi dziennikarzami tenisista z Łodzi przedstawił swój punkt widzenia na ten mecz i cały turniej. Jego refleksje są na tyle ciekawe, że warto zacytować je prawie dosłownie: „Po pierwszym meczu spodziewałem się po sobie trochę więcej, bo grało mi się bardzo dobrze. Leonardo zagrał świetnie, a ja nie wiem czemu nie mogłem odnaleźć mojej gry z głębi kortu. Kort jest bardzo zły, nie ma nic wspólnego z tym co było 4,5,6 lat temu. Gospodarze zmienili nawierzchnię w ubiegłym roku, kiedyś była równa jak stół, przypominała kort twardy posypany mączką. Teraz kort jest po prostu krzywy i nagle znikąd pojawiło się mnóstwo kamieni. Nie ma już takiego grania jak dawniej, ale trzeba się przyzwyczaić. Piłki też kiedyś były twarde, pamiętam turniej z 2013 roku, gdy były prawie kamieniowate i leciały bardzo fajnie. Nagle takie drastyczne zmiany, jeśli chodzi o nawierzchnię i piłki, ale organizatorzy mają do tego prawo" - mówił najlepszy polski tenisista.
Tym, którzy wciąż nie są pewni, czy poznali najważniejsze powody porażki należy się informacja, że Janowicz podczas całego meczu zaserwował cztery asy i popełnił pięć podwójnych błędów, u jego rywala ta statystyka to 13:4. A serwis to przecież kluczowy atut Polaka.
Teraz Janowicz - podobnie jak Agnieszka Radwańska — liczy na odrodzenie na trawie. Te nadzieje mają racjonalne podstawy, ale pod jednym warunkiem: oboje muszą grać dużo lepiej. Wydaje się, że Janowiczowi może być łatwiej, bo u niego chodzi tylko o tenis, a u Radwańskiej też o smutek w oczach i brak wewnętrznego ognia. „Może jestem za stara" - ta uwaga krakowianki najlepiej podsumowuje problem i pozostanie dla nas główną refleksją po turnieju, w którym Polaków w singlu już nie ma.