Mayer (nr 23) w trzecim secie jeszcze szybciej niż w dwóch poprzednich przełamał podanie Polaka i wszystko zmierzało w stronę nudnego scenariusza - trzy sety jak przez kalkę i nasz as wraca do domu. Ale Argentyńczyk zaproponował poprawkę do tego planu - prowadząc 4:3 przegrał swoje podanie raz, potem drugi i doszło do tie-breaku, w którym lepszy był Janowicz.
W tym momencie każdemu, kto zna historię tenisa, zaczynał się w głowie kręcić film o legendarnych powrotach, o skazanych na pożarcie, którzy dostawali nagle drugie życie i potrafili prezent od losu wykorzystać. Janowicz nie potrafił, mało tego, gdy ktoś z widzów (trybuny na korcie nr 17 były pełne) wyszedł na chwilę, to już nie miał po co wracać, bo Mayer prowadził w czwartym secie 5:0.