Podczas tegorocznego turnieju Roland Garros przed serwisem Dimitrowa ktoś z trybun krzyknął: „Naprzód, baby Federer". Bułgar pozwolił piłce opaść na ziemię i głośno odpowiedział: „Czy ja wyglądam jak dziecko?".
Tenisiści rzadko reagują na takie zaczepki, ale widać wyraźnie, że Dimitrowa to porównanie denerwuje, choć zostało wymyślone bez złośliwych intencji. Wprost przeciwnie, chciano podkreślić, że ma równie wielki talent i świetną technikę jak Szwajcar.
To był dla nowojorskiej publiczności dzień najsmutniejszy z możliwych. Federera szanują i podziwiają wszędzie, ale w Nowym Jorku jego mecze są prawie jak msza w katedrze. Należy przyjść, okazać szacunek dla maestro, innowierców wspierających rywala – jeśli znajdzie się ich garstka – pognębić i wrócić do domu w poczuciu spełnienia.
We wtorek był to jednak powrót żałobny. Federer przegrał po pięknej walce przez cztery sety, dopiero w piątym się poddał, a po porażce powiedział, że bardzo bolała go górna część kręgosłupa. „Ból odczuwałem od kilku dni, ale nie tak mocny, by skreczować. To był dzień Grigora, jego zwycięstwo". I niech nikogo nie zmyli niski ranking Bułgara spowodowany przez kontuzję, siła jego gry jest dużo większa, niż mogłoby wskazywać 78. miejsce. To pierwszy półfinał Dimitrowa w US Open, dotychczas jego największym sukcesem był w triumf w Finale ATP Tour w roku 2017.
Pófinałowym rywalem Bułgara będzie Rosjanin Danił Miedwiediew (nr 5), który pokonał Szwajcara Stana Wawrinkę (23) 7:6(8-6), 6:3, 3:6, 6:1. Dla Miedwiediewa to także pierwszy w karierze wielkoszlemowy półfinał. Rosjanin wygrał, choć po meczu stwierdził, że w pierwszym secie był bliski kreczu z powodu bólu mięśni uda.