Główne emocje trzeciego dnia finałów ATP World Tour miało zapewnić wieczorne spotkanie Novaka Djokovicia z Rogerem Federerem opatrzone na stronie oficjalnej turnieju filmowym tytułem: „Nole kontra Fed XLIII", ale wcześniejsza rywalizacja Czecha i Japończyka też dała widzom sporo satysfakcji. Berdych i Nishikori zaczęli turniej od porażek, mieli powody, by się starać, 167 tys. dolarów dla lepszego, też pewnie coś znaczyło. Lepiej swą szansę wykorzystał Japończyk.
Pierwszy set przy stanie 6:5 rozstrzygnęła piąta piłka przy przewadze Nishikoriego. Mogło się wydawać, że znalazł on sposób na rywala, prowadził już 7:5, 2:0, ale w Czechu wreszcie obudził się lew: wiele potężnych uderzeń z głębi kortu, pięć kolejnych gemów dla Berdycha. W decydującym secie równa walka trwała do stanu 3:3, lecz chwila słabości Tomasa, pech przy ataku plus ryzyko podjęte przez Japończyka i po 144 minutach mecz zakończył się tak, jak chciał waleczny Kei. Będzie miał swą szansę na awans, choć w czwartek zagra z Federerem.
Berdych raczej nie awansuje, nie tylko dlatego, że ostatni mecz gra z Djokoviciem. Ucieczka z kłopotów w stylu Agnieszki Radwańskiej (awans z jednym zwycięstwem w grupie) to jednak rzadkość. Czech raczej pozostanie ze skromnym bilansem – szósty start w Londynie i po stronie sukcesów tylko jeden (przegrany) półfinał, w 2011 roku.
Sesję popołudniową rozpoczął jak zawsze debel, w którym Rohan Bopanna i Florin Mergea pokonali Jamie Murraya i Johna Peersa 6:3, 7:6 (7-5). To było drugie zwycięstwo pary indyjsko-rumuńskiej, teoretycznie najsłabszej w turnieju, lecz pierwszej, która zdobyła awans do półfinału.
W grupie Fleming/McEnroe pierwsze rozstrzygnięcia możemy poznać w środę. Najpierw Marcin Matkowski i Nenad Zimonjić będą walczyć z Pierre'em-Huguesem Herbertem i Nicolasem Mahutem. Dla obu debli to być albo nie być po porażkach na starcie.