Wśród dużych europejskich challengerów ATP ten ma zasłużoną renomę, odwiedzali go w różnych fazach karier znakomici specjaliści od gry na kortach ziemnych, nawet mistrzowie wielkoszlemowi (Sergi Bruguera, Juan Carlos Ferrero, Stan Wawrinka), od lat łączy dobry poziom sportowy z ambitnymi wydarzeniami kulturalnymi.
Ma niebanalną tradycję oraz każe pamiętać niezaprzeczalny urok kortów przy alei Wojska Polskiego. Każdy bywalec wie: turniej Pekao Szczecin Open zdobi sportową jesień nad Odrą od ponad ćwierć wieku i z każdym finałem można powtarzać zdanie: znów nie wygrał Hiszpan.
W tym roku po raz pierwszy zwyciężył Słowak. Jozef Kovalik ma prawie 27 lat, rok temu był już w pierwszej setce rankingu ATP (na 80. miejscu), jednak kontuzja i operacja nadgarstka zepchnęły go do czwartej setki, ale w Szczecinie się odrodził. W długim (2 godziny i 44 minuty) i zaciętym finale pokonał 6:7 (5-7), 6:2, 6:4 Guido Andreozziego, mistrza z 2018 roku.
Kovalik może śmiało twierdzić, że zapracował w pocie czoła na ten sukces. Nie był rozstawiony, drabinka na 48 uczestników oznaczała, że musiał zagrać sześć spotkań. Już w drugim – z Włochem Lorenzo Giustino – bronił kilku piłek meczowych. W półfinale zwyciężył kolejnego mocnego tenisistę z Włoch, ubiegłorocznego półfinalistę Roland Garros Marco Cecchinato.
Nagrodą dla Słowaka było 21600 dolarów i 125 punktów (dadzą mu awans na 206. pozycję poniedziałkowego rankingu ATP). Andreozzi, w półfinale wygrał z nr 1 turnieju – Hiszpanem Albertem Ramosem-Vinolasem, na finał singla zabrakło mu energii, może dlatego, że grał też w deblu i, w parze z rodakiem Andresem Moltenim, tę rywalizację wygrał. Oprócz „klątwy hiszpańskiej" buduje się zatem w Szczecinie także klątwa obrońców tytułu albo powtórnego zwycięstwa – tego nikt jeszcze w singlu nie dokonał.