Przed meczem Linette z Szoszyną widzowie w Spodku i przed telewizorami mieli okazję zobaczyć, co znaczy kobiecy upór. Przez trzy godziny z paroma minutami Dominika Cibulkova i Carina Witthoeft zawzięły się tak okrutnie, że do wyłonienia lepszej trzeba było dwóch tie-breaków i łącznie 36 gemów, zwykle bardzo długich.
W końcu tę szkołę przetrwania lepiej przeszła Słowaczka (choć w trzecim secie przegrywała 1:4), ale przez ten bój spotkanie Polki z prawie polską Ukrainką zaczęło się znacznie później, niż zakładał plan (nie przed 20.30) i skończyło dopiero parę minut po 23.
Linette – wiadomo, druga polska rakieta, niedawno przeszła eliminacje i dwie rundy w Miami (w trzeciej odpadła po starciu z Wiktorią Azarenką), wydawało się, że gładko da radę nastolatce z Akademii Tenisowej Andżeliki Kerber, która w turnieju głównym znalazła się trochę szczęśliwie, ale też dzięki wygraniu niedawno halowych mistrzostw Polski.
Pierwszy set przebiegł szybko (6:1 dla Linette), w drugim Szoszyna przegrywała już 2:5, ale dziewczyna z Charkowa, a od czterech lat z Puszczykowa, wnuczka polskiej babci, obroniła dzielnie kilka piłek meczowych i nagle rozstroiła skuteczny tenis rywalki. Magda Linette przegrała jeden gem, potem drugi, pośpiech stał się złym doradcą w kolejnych i zaraz tablica wyników pokazała remis 5:5.
Zamiast przyjemnego i łatwego zwycięstwa z młodszą koleżanką – nerwy przed snem. Tie-break był także zacięty i pokazał, że bojowa Anastazja od Andżeliki ma nerwy ze stali i warto zapamiętać jej nazwisko: przegrywała 0-3, 2-5, ale zaciekle odrabiała straty, dopiero przy remisie 5-5 Magda wygrała dwie decydujące piłki. W kolejnej rundzie Polka zagra (w czwartek) ze Szwajcarką Stefanią Voegele (117. WTA), z którą wcześniej też nie grała.