Młodsi robią co mogą, ale świat tenisa wciąż nie zna bardziej interesującej rywalizacji. Mecz nr 38 pomiędzy Szwajcarem i Hiszpanem przyniósł jedno z bardziej błyskotliwych zwycięstw Federera. Przyjemność oglądania była taka jak dawniej, tempo niektórych wymian zawrotne. Minęła ponad dekada, a oni walczą, jakby czas się zatrzymał.
– Na początku tego roku chyba obaj nie myśleliśmy, że wszystko tak dobrze się potoczy. W każdym razie ja nie myślałem. Mogę tylko mieć nadzieję, że to jeszcze nie koniec – mówił szwajcarski mistrz.
Powody do optymizmu ma na pewno: wygrał z Nadalem piąty mecz z rzędu (poprawił bilans do stanu 15-23), trzeci w tym roku (Australian Open, Miami, Szanghaj), przerwał zwycięską serię Hiszpana rozpoczętą w US Open, obudził nawet nadzieję niektórych, że walka o rankingowy nr 1 na koniec roku jeszcze nie jest skończona.
Federer, dziś nr 2, ostatni raz kończył sezon na szczycie klasyfikacji ATP Tour w 2009 roku. Przewaga Nadala po finale w Szanghaju zmalała do 1960 punktów. Teoretyczne szanse zatem są (turniej z cyklu ATP Masters 1000 w Paryżu i finał w Londynie to do zdobycia nawet 2500 pkt), choć trudno przypuszczać, że Hiszpan nie zadba o zachowanie pozycji lidera.
O tytuł deblowy w Szanghaju też walczyli najlepsi na świecie: para nr 1 John Peers i Henri Kontinen z parą nr 2, czyli Łukaszem Kubotem i Marcelo Melo. Tym razem 6:4, 6:2 wygrali Australijczyk i Fin, lecz okazje do rewanżu tej jesieni jeszcze będą: np. w Paryżu w hali AccorHotels Arena (dawna Bercy) lub w Londynie w hali O2.