To wniosek, który już cztery lata temu wysnuli Amerykanie. „The Wall Street Journal” nazwał Norwegów „najbardziej wyluzowaną nacją igrzysk, dla której dobra zabawa jest ważniejsza od medali”. Trudno się dziwić, skoro tamtejsi skoczkowie do konkursu drużynowego, podczas którego sięgnęli po złoto, przygotowywali się, grając przez wiele godzin na Play Station.
Biegaczka Marit Bjoergen, zanim jako 37-latka została najbardziej utytułowaną zawodniczką w dziejach zimowych igrzysk, wystąpiła w teledysku, gdzie parodiuje utwór „Gangnam Style”. Kilku innych olimpijczyków dało się wówczas namówić na skecze ze znanym norweskim komikiem, ulubieńcem milenialsów Nicolayem Rammem.
Czytaj więcej
16 mld dolarów kosztowała według „Wall Street Journal” organizacja igrzysk olimpijskich w Pekinie...
– Dlaczego dobry sportowiec miałby być dupkiem? Nie umiem tego wytłumaczyć. Takich postaw w naszej reprezentacji po prostu nie ma – mówi pięciokrotny medalista olimpijski w narciarstwie alpejskim Kjetil Jansrud. Norwegowie przyznają, że nieodłącznymi elementami sportowego doświadczenia są dla nich braterstwo oraz zabawa. To nauka, którą przyjmują od małego.
Prawo do sportu
– Rodzimy się z nartami na nogach – mówi biegacz Johannes Klaebo. Kiedy w 1905 roku jego kraj zerwał unię personalną ze Szwecją, obejmujący tron Haakon VII usłyszał podobno od znanego podróżnika Fridtjofa Nansena: „Nie musisz uczyć się języka, aby zdobyć serca Norwegów. Wystarczy, że nauczysz się jeździć na nartach”. I król to zrobił.