Bardzo ważne było to, że te pieniądze weszły do gry i nie zwulgaryzowały tenisa – w potocznym odbiorze był on w dalszym ciągu szlachetnym sportem z nieco snobistycznym rodowodem, co pozwalało znakomicie sprzedawać go w mediach. Zasady tylko nieznacznie przykrojono do potrzeb telewizji (wprowadzając np. dłuższe przerwy między gemami, by można było wyemitować reklamy i żółte piłki), ale nie zaprzedano duszy. Efekt był fantastyczny – gwiazdorzy zgarniali miliony na korcie i poza nim, a gracze przeciętni zarabiali na więcej niż godne życie. Wieloletni dobrobyt chyba trochę rozhartował tenisistów i niektórzy z nich zapomnieli, że gwarancją ich błogostanu jest nasze zaufanie. Afera z internetowymi zakładami, poza tym, że jest to sprawa czysto kryminalna, dowodzi przede wszystkim jednego – upadku obyczajów. Dlatego właśnie tak trudno będzie z tym procederem walczyć. Nie ma jednego winnego, nikt nie popełnił błędu, po prostu pojawiła się techniczna możliwość oszustwa i zaczęto z tego korzystać. Działania podjęte podczas turnieju Masters Series w Paryżu mają bardziej odstraszać, niż zapobiegać. W tenisowym świecie zapowiedź wysyłania specjalnych obserwatorów na mecze i zakaz wnoszenia laptopów na trybuny wywołała raczej wesołość niż strach. Każdy zawodowy tenisista potrafi tak przegrać mecz, że nie tylko nikt go nie będzie podejrzewał, ale jeszcze będziemy mu współczuć z powodu pecha w najważniejszych momentach. Prawdziwe środki zaradcze można podjąć, tylko angażując komputerowych fachowców, którzy natychmiast zasygnalizują każdy podejrzany zakład. Obie organizacje rządzące światowym tenisem (WTA i ATP) oraz Międzynarodowa Federacja Tenisowa są wystarczająco bogate, by sfinansować takich internetowych szpiegów, i już zaczynają to robić. Jednak sam fakt, że rywalizacja pozostanie względnie czysta tylko dlatego, że tenisistów i ludzi z ich otoczenia śledzi się jak terrorystów, to klęska tenisa. Jeśli wyjdą na jaw kolejne oszustwa, jeśli się okaże, że nadużyto naszego zaufania, nie będziemy mieli innego wyjścia jak to zaufanie wycofać. A wraz z nami odejść – lub przynajmniej poważnie o tym pomyśleć – powinni sponsorzy i telewizje, bo tenis to już nie będzie brzmiało dumnie. Ten problem mają już lekkoatletyka i kolarstwo z powodów dopingowych. Nikt nie cieszy się z rekordu świata w biegu na 100 metrów ani z pięknej jazdy w Alpach podczas Tour de France – wszyscy czekają, co powie laboratorium. Odmowa bezkrytycznego podziwu to nasza największa broń w walce i z dopingiem, i z oszustwami tenisistów. Korzystajmy z niej, jeśli uznamy, że trzeba.