Doświadczaliśmy podobnych wzruszeń w ostatnich latach dwukrotnie. I dwa razy, po kiepskich meczach na mundialach, żegnaliśmy trenerów, którzy wcześniej w rankingach popularności zajmowali miejsca w czołówce.
Przypadek Beenhakkera jest inny. Rok temu znany był w Polsce średnio. Wiedziano, że jest jakiś Holender, ale jego nazwisko często przekręcano. W jakiej innej dziedzinie człowiek nieznany, cudzoziemiec niemówiący po polsku, może tak szybko zdobyć powszechną popularność?
Michał Listkiewicz powiedział, że musiał przedłużyć umowę z holenderskim trenerem przed meczem z Belgią, bo miał do czynienia z człowiekiem, mającym opracowany plan, w którym nawet porażki niewiele zmieniają. – Gdybym poszedł do niego po meczu i zaproponował przedłużenie kontraktu, czulibyśmy się jak biznesmeni robiący interes, a nie ludzie, których łączą sukcesy i porażki, bo wspólnie je przeżywają – mówił prezes PZPN.
Beenhakker w propozycjach może przebierać, ale chciał pozostać w Polsce. Jednym z jego haseł jest to, że Polska ma takich samych piłkarzy jak każdy inny kraj, trzeba tylko dać im szansę. I gdyby brać pod uwagę skalę talentów młodych graczy, to Polska nie powinna opuszczać pierwszej ósemki państw europejskich.
Patrząc na naszą reprezentację, wciąż bardziej odwołujemy się jednak do emocji, niż podziwiamy to, jak Polacy grają. Jeszcze nie zdobyliśmy mistrzostwa Europy. Ale polscy piłkarze z holenderskim trenerem to jest niezłe zestawienie.