Ojca kochali za to, że walczył od pierwszej do ostatniej minuty, biegł z piłką na bramkę po plecach usiłujących go pilnować obrońców. A kiedy trzeba było zyskać na czasie, biegł z piłką do narożnika boiska i tam, trzymając się chorągiewki, oganiał się od przeciwników. Szczególnie polubiliśmy go, kiedy w ten sposób podczas mundialu w Barcelonie obrzydził grę zawodnikom ZSRR. W efekcie tych nietypowych zabiegów Polska znalazła się w półfinale.
Euzebiusz próbował takiego tańca przy chorągiewce w ostatnich minutach meczu z Kazachstanem w Warszawie, ale stawka była inna, a podobieństwo chwilowe i pozorne. Ebi jest artystą, jego ojciec był robotnikiem w najlepszym sensie tego słowa.
Piszę o tym wszystkim w związku z kolejnym sukcesem młodego Smolarka – zajęciem drugiego miejsca w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” i TVP na najpopularniejszego sportowca Polski.
W 80-letniej historii plebiscytu piłkarze tylko dwukrotnie zajmowali pierwsze miejsca – Wacław Kuchar w roku 1926 i Zbigniew Boniek w 1982, po wspaniałej grze na mistrzostwach świata w Hiszpanii. Inni gracze, którzy stali się symbolami polskiego futbolu, nie mieli tyle szczęścia. Włodzimierz Lubański w plebiscycie „PS” nigdy nie zajął lepszego miejsca niż szóste. A przecież to był nasz najlepszy zawodnik, ulubieniec połowy Polski. Kazimierz Deyna po mistrzostwach świata w roku 1974 był zaledwie drugi, a król strzelców mundialowego turnieju Grzegorz Lato – czwarty. Czy Ebi jest równy Deynie i przewyższa Latę? Bez żartów.
Ostatnio wyżej ceni się piłkarzy i trenerów przed wielkimi turniejami niż po nich. Na Jerzego Engela i Pawła Janasa splendory spadły za awans do mundiali, czyli za 50 procent wykonanego planu. Na Leo Beenhakkera też, ale on ma szansę na następne trofeum. Ebi Smolarek również jest w połowie drogi.