Gdybyśmy nie widzieli polskich piłkarzy, jak doprowadzają do płaczu Cristiano Ronaldo, po meczu z USA nie uwierzylibyśmy, że potrafią grać. Swoją drogą upokarzający jest fakt, że szkołę futbolu dali Polakom i ich holenderskim trenerom nie Brazylijczycy, Włosi czy Hiszpanie, lecz przedstawiciele narodu, który wyróżnia się głównie grą w palanta, zwanego tam dla niepoznaki baseballem.
Byłem, delikatnie mówiąc, zaskoczony tym, co pokazali nasi piłkarze, ale sam siebie uspokajałem, że tak już bywało. Kiedy nasza kadra awansowała do mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich, między awansem a turniejem na ogół nie chciało się jej grać. Wtedy kibice darli sobie włosy z głów, dziennikarze zadawali retoryczne pytania w rodzaju: „po co my tam jedziemy”, lub nadużywali myśli typu: „z taką grą nie mamy czego szukać”. Potem piłkarze jechali na turniej, grali, jak umieli, i nikt już nie wracał do nieudanych meczów kontrolnych, które z punktu widzenia niektórych zawodników nie mają żadnego znaczenia.
Jak będzie teraz – nie wiadomo. Problem polega na tym, że takiej gry, jaką oglądaliśmy w Krakowie, miało już nigdy nie być. Leo Beenhakker do swoich licznych zalet, które uczyniły z niego trenera klasy światowej, dodał, jak do tej pory uważaliśmy, jeszcze jedną – wyjątkowego motywatora. Potrafi przekonać każdego zawodnika, że nie jest gorszy nawet od najbardziej znanych graczy świata. Wychodził Grzegorz Bronowicki na Simao Sabrosę i nawet nie wiedział, komu zakłada siatkę. My, oglądając Bronowickiego na co dzień w Legii, wiedzieliśmy, że to długo nie może trwać, i byliśmy pełni uznania dla menedżera, który sprzedał go za milion euro. Potem reprezentacja z Bronowickim awansowała do Euro i należało się zastanowić, czy aby na pewno znamy się na piłce.
Piłkarze poszliby za Beenhakkerem w ogień, on na każdym kroku podkreślał, jak bardzo im ufa, a nam naiwnie się wydawało, że w każdym miejscu i o każdej porze kadra będzie z siebie wypruwać żyły, bo trener nie toleruje takich, którzy udają, że grają. I właśnie ta wiara legła w Krakowie w gruzach.
Gdyby awansu nie było, mielibyśmy jasność – nie potrafią i nie ma się co czepiać. Są jednak wśród 16 najlepszych drużyn Europy, mamy więc prawo oczekiwać od nich więcej. Załóżmy zatem, że chcieli, tylko nie mogli, bo niemal każdy zawodnik ma jakiś problem w swoim klubie. Uproszczeniem byłoby jednak stwierdzenie, że jedyny problem Beenhakkera sprowadza się do tego, jak zbudować grającą reprezentację z niegrających zawodników.