Reklama
Rozwiń

Bardzo cicha dyplomacja

Jacques Rogge, chirurg z Gandawy, został szefem MKOl dlatego, że rządy arystokratów i dyplomatów doprowadziły olimpizm do moralnego bankructwa. Nowa droga wyglądała obiecująco, ale przewodnik sprawia ostatnio wrażenie, jakby sam się na niej zgubił

Publikacja: 05.08.2008 02:25

Jacques Rogge

Jacques Rogge

Foto: AFP

Od dziś do czwartku najważniejszym miejscem w olimpijskim Pekinie nie będzie żaden z obiektów igrzysk, tylko Narodowe Centrum Sztuki Nowoczesnej. Tam Jacques Rogge, prywatnie kolekcjoner abstrakcyjnych obrazów, zbierze na trzy dni wszystkich członków MKOl. To już 120. sesja komitetu – podobne odbywają się każdego roku, ale ta będzie obserwowana wyjątkowo uważnie.

Po pierwsze, poprzedza najbardziej kontrowersyjne igrzyska od ćwierć wieku, a problemów z nimi ciągle przybywa: krwawy zamach na policjantów w Xinjiangu, powrót smogu, zapowiadane przez meteorologów gwałtowne burze w dniu otwarcia oraz tajfuny w Qingdao, Hongkongu i Szanghaju. Po drugie, to ostatnie spotkanie MKOl w pełnym składzie przed wielkimi wyborami. Za rok podczas sesji w Kopenhadze członkowie komitetu mają wskazać gospodarza letnich igrzysk 2016 roku, a przede wszystkim zdecydować, kto będzie ich przewodniczącym przez następne lata. Liczenie głosów i zawieranie wstępnych sojuszy już trwa.

Rogge jeszcze nie zadeklarował, czy stanie do walki o następną kadencję, czy wystarczy mu jedna. Prosi o cierpliwość, chce podjąć decyzję po chińskich igrzyskach. Wrażenie, jakie pozostawią, ma być decydujące. Tyle oficjalne deklaracje, bo nic nie wskazuje, by belgijski przewodniczący chciał odejść ze stanowiska już w Kopenhadze. Ma 66 lat. Jak na standardy MKOl – cała przyszłość przed nim. Z powojennych szefów komitetu tylko lord Killanin oddał władzę przed siedemdziesiątką. Avery Brundage zakończył rządy jako 85-latek, Juan Antonio Samaranch abdykował, mając 81 lat.

Zrobił to w 2001 roku i wtedy na scenę wszedł Rogge: chirurg, trzykrotny olimpijczyk w żeglarstwie, rugbista, działacz. Jeden z najważniejszych członków MKOl za czasów Samarancha, a jednocześnie nadzieja na to, że olimpizm szybko przestanie się kojarzyć z twarzą hiszpańskiego markiza. Z korupcją i wielkim łapówkarskim skandalem przed igrzyskami w Salt Lake City, z dopingiem, na który poprzedni przewodniczący przymykał oko, z gigantomanią olimpiady.

Walkę z nimi Rogge wypisał na swoich sztandarach i dopóki był rozliczany tylko z niej, wszystko układało się dobrze. Bułgara Iwana Sławkowa, przyłapanego w 2005 przez BBC na składaniu korupcyjnych propozycji, kazał natychmiast zawiesić, a potem wyrzucić z MKOl. Wymusił zmianę sposobu sędziowania w najbardziej skorumpowanych sportach, zaczynając od łyżwiarstwa figurowego. Pomógł zamienić Światową Agencję Antydopingową w policjanta ścigającego złodziei naprawdę, a nie tylko dla świętego spokoju. Zamroził liczbę dyscyplin olimpijskich i dziś, by dodać nową, trzeba usunąć z programu inną. Jest pierwszym przewodniczącym, który mieszka podczas igrzysk w wiosce, wśród sportowców, a nie w którymś z wytwornych hoteli. Podczas oficjalnych ceremonii nie puchnie z dumy jak Samaranch, były dyplomata.

Następca markiza akurat w dyplomacji, sportowej i nie tylko, nie czuje się tak swobodnie, i to widać dzisiaj, gdy nadszedł czas najtrudniejszej próby. Im bliżej igrzysk w Chinach, tym więcej zbiera razów Rogge, dotychczas ulubieniec mediów. Przyzwyczaił wszystkich, że stara się prowadzić MKOl prostą drogą, a teraz zaczął przedziwny slalom.

Obiecywał, że podczas olimpiady Chińczycy nie będą cenzurowali Internetu, a dzisiaj sobie tych obietnic nie przypomina. Po wydarzeniach w Tybecie długo zwlekał z wyznaniem, że jest „zaniepokojony”, a potem zaskakująco stanowczo przypomniał Chińczykom o moralnych zobowiązaniach zaciągniętych podczas ubiegania się o igrzyska. Po ostrej odpowiedzi tamtejszego rządu wrócił do ugłaskiwania gospodarzy i już teraz, przed ceremonią otwarcia, powiedział, że organizacja jest znakomita. W ustach przewodniczącego, który zrezygnował z tradycji powtarzania podczas każdej ceremonii zamknięcia zwrotu: „To były najlepsze igrzyska w historii”, podobne słowa mają podwójną siłę. Tak jak zaskakująco nieprzyjemna odpowiedź na pytanie o blokowanie dostępu do niektórych stron internetowych. – Nie mam zamiaru przepraszać za coś, na co MKOl nie ma wpływu. My nie rządzimy Internetem w Chinach – tłumaczył. W przemówieniu rozpoczynającym 120. sesję (uroczyste otwarcie odbyło się wczoraj) mówił o „milowym kroku”, jakim są igrzyska w Pekinie. Prawa człowieka i inne drażliwe kwestie pominął.

W pewnym sensie szef MKOl jest dziś rzeczywiście rozliczany z nieswoich win. Pekin 2008 to pożegnalny prezent Samarancha, on podczas sesji w Moskwie odczytał nazwę zwycięskiego miasta. Rogge wygrał wybory trzy dni później. Z drugiej strony – nadzorował przygotowania od samego początku, przez siedem lat. Okazji do postawienia na swoim nie brakowało. Belg się broni, mówiąc, że przecież w końcu udało się przekonać Chińczyków do odblokowania większości stron, a poza tym on jest zwolennikiem – jak to nazywa – cichej dyplomacji, a nie wykrzykiwania żądań i stawiania pod ścianą. Opowiada, że radził się dyplomatów, sinologów, nawet ważnych polityków, jak trzeba postępować z Chińczykami.

– W ich kulturze zachowanie twarzy jest bardzo ważne – tłumaczy i wymienia zmiany w przepisach, które udało się tym cichym sposobem wynegocjować: więcej swobody dla zagranicznych dziennikarzy, odszkodowania dla tych, którzy za igrzyska zapłacili wysiedleniem, itp. Wszystko prawda, ale po co w takim razie MKOl przygotował dla swoich działaczy słynną już instrukcję omijania niewygodnych pytań i dlaczego z cenzurą Internetu zaczął walczyć dopiero po protestach wydawców i dziennikarzy? Okazało się, że można było dość szybko wymusić jej uchylenie i nic wielkiego się nie stało. Portret Mao na placu Niebiańskiego Spokoju wisi, jak wisiał, czytanie strony Amnesty International czy BBC po chińsku nim nie zachwiało.

Do tego, że ruch olimpijski jest potęgą, która podwija ogon za każdym razem, gdy mogą ucierpieć jej finanse, już się przyzwyczailiśmy, ale to było za czasów Samarancha.

Od Jacques’a Rogge’a wymagaliśmy więcej, dlatego przykro patrzeć, jak MKOl wraca w utarte koleiny. Podczas sesji w pekińskim centrum sztuki członkowie komitetu wysłuchają raportów gospodarzy przyszłych igrzysk, wybiorą kilku nowych wiceprzewodniczących, zdecydują, czy dopuścić do startu w Pekinie Jekatherini Thanou, sprinterkę z brzydką dopingową przeszłością, ale przede wszystkim będą odliczać godziny. Niech już będzie ceremonia otwarcia, niech się zacznie młócka walki o medale w kilku konkurencjach naraz, wtedy prawa człowieka nie będą takie ważne. Rogge ujmuje to trochę inaczej: „magia igrzysk i świetnej organizacji przeważy nad problemami” – ale sens jest ten sam.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

p.wilkowicz@rp.pl

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku