Też się cieszę, pamiętając czasy, w których nawet warszawiacy kibicowali Górnikowi, doceniając wspaniałą grę Włodzimierza Lubańskiego, Zygfryda Szołtysika czy bramkarskie parady inżyniera Huberta Kostki. To w tej drużynie biegał człowiek o „żelaznych płucach” Alfred Olek – bożyszcze wszystkich Polek, jak pisał Wojciech Młynarski, a śpiewali Skaldowie.
Różnica między tamtym Górnikiem a obecnym polega z grubsza na tym, że wtedy znaliśmy wszystkich piłkarzy i pamiętamy ich do dziś, a trenerów jakby mniej.
Gdyby Stal Mielec zatrudniła Jose Mourinho, a Pilica Białobrzegi Luisa Felipe Scolariego, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że nawet z takimi trenerami szanse obydwu klubów na grę w Lidze Mistrzów nie byłyby dużo większe, niż są dziś. Wzrosłaby jedynie ich popularność w mediach. Krótko mówiąc – tam, gdzie nie ma pieniędzy na kupno i utrzymanie zawodników, nie ma co marzyć o sukcesach.
Przypadek Górnika jest o tyle trudny, że Kasperczak ma do dyspozycji zawodników mających kontakt z wielkim futbolem tylko w środy, kiedy włączą telewizory, żeby obejrzeć Ligę Mistrzów. Dziś w Górniku jest w porywach trzech piłkarzy rokujących nadzieje i półtora zawodnika dobrego, za to w wieku, w którym górnicy dołowi z kopalni Makoszowy są już dawno na emeryturze.
Cechą każdego kibica jest wiara nawet w beznadziejnych sytuacjach. I chwytanie się faktów, na których można zbudować optymizm. W przypadku Kasperczaka taką okolicznością jest to, że urodził się w Zabrzu i że mieszka tam nadal jego 93-letnia mama. To ma stanowić podstawę przyszłych sukcesów Górnika. Ważniejszą niż wsparcie sponsorującej klub grupy Allianz (zresztą z siedzibą w Warszawie).