Mirosław Drzewiecki nie jest pierwszym ministrem, który wsłuchując się w głos kibiców i widząc gołym okiem rozmaite anomalie, chce zrobić porządek z polską piłką. Ale popełnia te same błędy, jakie robili jego ambitni poprzednicy. Jest na dobrej drodze – a może raczej na złej – do porażki.
Wprowadzenie kuratora do związku, za którym zawsze w takiej sytuacji wstawią się FIFA i UEFA, nie ma większego sensu. Zaognia tylko sytuację i zawsze kończy się tak samo. Oczywiście minister może się postawić, nie wycofać kuratora, i wtedy FIFA wycofa nas. Są zwolennicy takiego rozwiązania. Niech wreszcie trzaśnie jakiś piorun, niech ceną będzie chwilowa izolacja Polski, stracone eliminacje i nasze przeżycia. A potem zaczniemy wszystko od nowa – czysto, bez korupcji, z uczciwymi ludźmi, którzy będą stać na straży interesów polskiej piłki, a nie własnych. Widzicie to państwo? Bo ja nie.
Często mam wrażenie, że walka różnych osób, klubów, partii lub środowisk z Polskim Związkiem Piłki Nożnej ma na celu tylko przejęcie w nim władzy dla realizacji swoich interesów. Hasła walki z patologią są wypisane jedynie na sztandarach.
Wprowadzenie do związku swoich ludzi normalną wyborczą drogą nie jest łatwe i trwa długo. Przed kilkoma laty spróbowano więc drogi okrężnej. Skoro nie można zdobyć PZPN szturmem, to trzeba stworzyć dla niego przeciwwagę. W ten sposób powstała spółka Ekstraklasa. Ale okazało się, że szybko przejęła ona zwyczaje panujące na Miodowej, stała się PZPN bis. W dodatku jej szef, który jako człowiek spoza środowiska piłkarskiego – z definicji skorumpowanego – miał stworzyć nową jakość, kompletnie się do tego nie nadawał. A kiedy uległ pokusie i przyjął funkcję kuratora PZPN z poręczenia ministra Tomasza Lipca, stracił resztki wiarygodności. I od tamtej pory stosunki między PZPN a Ekstraklasą przypominają te ze sceny politycznej.
W ten sposób wkraczamy nieuchronnie na tę scenę, która zawsze, bez względu na ustrój czy rządzącą akurat partię, łączy się z boiskiem. Nie da się tak po prostu przejąć PZPN na zasadach, na jakich każda kolejna ekipa po zwycięskich wyborach przejmuje spółki Skarbu Państwa. Opanowanie PZPN wymaga czasu, rozważnych polityków, wykształconych fachowców, a nie tylko młodych butnych prawników czujących za plecami poparcie władzy i przekonanych o swojej nieomylności. Ta nieomylność się rozwiewa, gdy odezwą się inni prawnicy.