Liverpool: czekając na mistrzostwo

Po znakomitym początku sezonu kibice Liverpoolu znowu marzą o tytule mistrza Anglii. Pierwszym od 19 lat

Aktualizacja: 07.10.2008 09:01 Publikacja: 06.10.2008 13:51

Fernando Torres (z lewej) i Robbie Keane, czyli atak Liverpoolu

Fernando Torres (z lewej) i Robbie Keane, czyli atak Liverpoolu

Foto: AFP

Piłkarze Liverpoolu co roku wymieniani są w gronie faworytów Premiership, ale ostatnio lepiej wiodło się im w europejskich pucharach. W lidze cały czas czegoś brakowało, najgroźniejsi rywale uciekali na starcie, w efekcie pozostawała im gra o miejsca gwarantujące udział w eliminacjach Ligi Mistrzów. Teraz ma być inaczej, choć nie brak złośliwych którzy przewidują, że Steven Gerrard i reszta na końcu i tak będą oglądać plecy zawodników wielkiej trójki: Chelsea, Manchesteru United i Arsenalu.

Przy Anfield Road zdają się te głosy ignorować, zapewniając, że to będzie przełomowy sezon. – Jesteśmy mocniejsi psychicznie. Będziemy walczyć o mistrzostwo i o Puchar Europy – zapowiada pomocnik Javier Mascherano. Argentyńczyk ma prawo tak twierdzić. Jego zespół jeszcze nie przegrał, ostatnio tak dobrze zaczął rozgrywki w 1996 roku. Po sześciu kolejkach jest wiceliderem Premiership, pierwszej w tabeli Chelsea ustępuje tylko gorszym bilansem bramkowym. W drodze na szczyt piłkarze Rafaela Beniteza pokonali już Manchester United, co nie udawało im się przez cztery lata, a na własnym stadionie przez siedem. Wygrali też derby z Evertonem.

W Lidze Mistrzów bez problemów poradzili sobie z Olympique Marsylia oraz PSV Eindhoven i wraz z Atletico prowadzą w grupie D. – Pamiętam jak w zeszłym roku na półmetku rozgrywek mieliśmy zaledwie jeden punkt i musieliśmy odrabiać straty – wspominał przed środowym meczem z Eindhoven Benitez. - Kiedy grasz dobrze i wszyscy cię chwalą, musisz zachować spokój i koncentrować się na następnym spotkaniu - dodaje Hiszpan, porównując swoją obecną drużynę do Valencii, którą prowadził zanim przyjechał na Wyspy. W Walencji natychmiast dokonał cudu, po 31 latach przerwy doprowadzając klub do mistrzostwa. Wprawdzie w Anglii trwa to trochę dłużej, ale trzeba pamiętać, że niepowodzenia w lidze rekompensował kibicom sukcesami w Europie.

Mascherano uważa, że w Liverpoolu już dawno nie było tak mocnego i wyrównanego składu. – Trener ma do dyspozycji kilku piłkarzy, którzy potrafią grać na każdej pozycji. Dzięki temu może swobodnie dokonywać zmian w ustawieniu – tłumaczy. Latem do zespołu dołączyli m.in. napastnik Robbie Keane z Tottenhamu, hiszpański skrzydłowy Albert Riera z Espanyolu i 18-letni brazylijski napastnik Vitor Flora z Botafogo. Keane strzelił właśnie pierwszą bramkę, a Riera to - zdaniem Beniteza - człowiek na właściwym miejscu. - Mówi po angielsku, zdążył już poznać Premier League i tutejszy styl gry. Miał inne oferty, ale chciał przyjść do nas. To dla mnie dużo znaczy - wyjaśnia trener.

Największym sukcesem okazało się jednak zatrzymanie Fernando Torresa, Dirka Kuyta czy Stevena Gerrarda. - Ile klubów może zdobyć mistrzostwo? - pyta retorycznie Benitez. - Jesteśmy w stanie rywalizować o najwyższe cele, ale nie zapominajmy, że inni również się wzmocnili. Spójrzmy na przykład na Manchester City.

Rzeczywiście, patrząc na pieniądze wydane przez ten klub na nowych zawodników, transfery Liverpoolu nie rzucają na kolana. Ale to drużyna z miasta Beatlesów Ale to drużyna z miasta Beatlesów w niedzielę pokonała City 3:2, mimo że przegrywała już 0:2. Ostatnie słowo należało do Kuyta. Napastnik reprezentacji Holandii w doliczonym czasie gry dobił strzał Torresa, który mógł w tym spotkaniu zdobyć hat-tricka.

- Wiemy, że w City mają pieniądze, ale nie sądzę, żeby moi koledzy chcieli tak kiedyś przejść, bo Liverpool to klub z większymi tradycjami - stwierdził napastnik reprezentacji Holandii.

Jedynym problemem spędzającym w tej chwili sen z powiek kibicom The Reds są amerykańscy właściciele klubu. Przed meczem z Manchesterem United sympatycy klubu kolejny raz pokazali swoją niechęć do Toma Hicksa i George’a Gilleta Jr. Kilka tysięcy ludzi wzięło udział w wielkiej demonstracji, niosąc transparenty i plakaty z napisami „Precz z kłamcami” czy „Jankesi do domu”. Gillet, który po raz pierwszy od kwietnia pofatygował się na stadion, by obejrzeć swoją drużynę w akcji, zapewne za bardzo się tym nie przejął.

Amerykańskich inwestorów mają dość już nie tylko kibice, ale nawet sami piłkarze. Jamie Carragher nazwał ich niedawno bezwzględnymi biznesmenami dbającymi tylko o własne interesy. Oskarżył ich też o niedotrzymanie terminu budowy nowego stadionu. Miał zostać oddany do użytku w 2011 roku, ale z powodu globalnego kryzysu finansowego na pewno tak prędko nie powstanie. Stare Anfield, choć dla kibiców Liverpoolu - i nie tylko dla nich - jest miejscem świętym, ma już 115 lat.

O przyszłość angielskiej piłki obawia się prezes FA Lord Triesman. – Wielu zagranicznych inwestorów, menedżerów i zawodników ma wpływ na rozwój naszego futbolu – przyznaje Triesman. – Jedni szanują wartości klubowe, a inni nabywają udziały tylko dla pomnożenia zysków i poprawy własnego wizerunku. Sukcesów nie można jednak kupić.

Legendarny trener Liverpoolu Bill Shankly ujmował to inaczej. "Futbol nie jest sprawą życia i śmierci. To coś znacznie poważniejszego".

Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?