[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/02/17/andrzej-fafara-gra-kompleksow/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Wydaje się bowiem, że to, co teraz obserwujemy w relacjach szkoleniowca z pracodawcą, czyli z PZPN, to raczej gra końcowa. Takiego obrotu sprawy należało się zresztą spodziewać już kilka miesięcy temu, gdy Michał Listkiewicz oddawał władzę. Zderzenie kompleksów Grzegorza Laty i Antoniego Piechniczka z kompleksami Beenhakkera musiało prędzej czy później zakończyć się jakąś katastrofą.
O Listkiewiczu wiele dałoby się powiedzieć, ale na pewno nie to, że ma kompleksy. Jako prezes PZPN był pragmatyczny aż do bólu. Nie brał do siebie rozmaitych wypowiedzi czy zachowań Beenhakkera. W przeciwieństwie do Laty i Piechniczka, którzy czuli się przez Don Leo lekceważeni, obrażani, wyśmiewani. Oni, bohaterowie polskiej piłki, tak bardzo zasłużeni i utytułowani. Kiedy rządził Listkiewicz, musieli Holendra tolerować, teraz już tak bardzo nie muszą.
Natomiast Beenhakker swoje kompleksy do tej pory skrzętnie ukrywał, ale w sytuacji konfliktowej już nie jest w stanie się maskować. Szydło wyszło z worka w trakcie wywiadu udzielonego przez Holendra w minioną niedzielę Jackowi Kurowskiemu z TVP Sport. Okazało się, że szkoleniowiec źle toleruje trudne pytania i jest przewrażliwiony na własnym punkcie. Widać, że pozbawiony oparcia Listkiewicza coraz gorzej znosi pobyt w Polsce. Czuje się osaczony i niezrozumiany. Nic zatem dziwnego, że tak bardzo go ciągnie do rodzinnego Rotterdamu.
Co do Rotterdamu i pracy społecznej, którą Holender chce podjąć w klubie Feyenoord, to oczywiste jest, że każdy ma prawo robić w czasie wolnym, co mu się podoba. Ale tak samo oczywiste jest to, że pewnych rzeczy selekcjonerowi reprezentacji Polski robić po prostu nie wypada. Doradztwo w wielkim klubie to nie są medytacje o poranku na środku jeziora, co Beenhakker tak bardzo lubi robić na urlopie. Wszystkie firmy na świecie dlatego płacą wybranym ludziom ogromne pieniądze, bo na określonym polu chcą ich mieć tylko dla siebie.