Ale po pierwsze – to był prawdziwy mecz, a po drugie – przypomniały mi się czasy, kiedy tym juniorem byłem. Mam na myśli połowę lat 60. ubiegłego wieku, kiedy Inter był najlepszy na świecie, a Dzieciom Busby’ego dopiero wypadały mleczne zęby. Nie myśleliśmy wówczas o Interze jak o brygadzie murarskiej, bo chociaż słowo „catenaccio“ już wtedy robiło karierę, nie było synonimem antyfutbolu. Inter zwyciężał, ponieważ miał świetnych zawodników, pierwszego w historii futbolu libero Armando Picchiego, Sandro Mazzolę, Mario Corso (grał zawsze z opuszczonymi getrami) i eleganckiego lewego obrońcę Giacinto Fachettiego grającego jak napastnik.
Hiszpana Luisa Suareza Inter kupił z Barcelony za 200 tys. dolarów, czyli mniej więcej tyle, ile dziś wynosi tygodniówka Cristiano Ronaldo. Suarez był najlepszym rozgrywającym świata, zdobył w roku 1960 Złotą Piłkę dla najlepszego futbolisty Europy i trener Helenio Herrera powiedział prezesowi Interu Angelo Morattiemu (ojcu obecnego prezydenta – Massimo), że jeśli chce, żeby jego klub też nie miał równych sobie, to musi wysupłać te 200 tys. Moratti wysupłał, a Herrera dotrzymał słowa.
Co tu dużo mówić, mnie w Hutniku Falenica nazywano Suarezem. Dokładnie mówiąc, sam siebie tak nazwałem, a koledzy, z których co drugi grał jak Pele albo Eusebio linii otwockiej, to podchwycili. Poza tym bardzo potrzebowałem się dowartościować. Suarez był przystojnym mężczyzną, a mnie zależało na powodzeniu u koleżanek z klasy Xc liceum przy ulicy Halnej.
Helenio Herrera był najsłynniejszym trenerem świata. Dla niego mecz zaczynał się długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Najpierw on wyprowadzał przeciwników z równowagi na łamach prasy, a resztę na boisku robili zawodnicy Interu. Nic więc dziwnego, że chcąc uświadomić A i B-klasowym przeciwnikom Hutnika grozę występu na naszym boisku koło pętli autobusowej linii C i 146, osobiście olejną farbą wymalowałem w majową noc na murze oddzielającym boisko od huty szkła hasło: „Nie pomoże Herrera, dostaniecie do zera“. Z Falenicy dawno wyjechałem, a wielkie litery jeszcze przez lata tam straszyły, dopóki mur nie padł, a wraz z nim huta. Na Mourinho patrzę więc jak na Herrerę XXI wieku, irytując się czasami. Myślę też, że człowiek, który urodził się 26 stycznia, tylko udaje twardziela, ale musi mieć dobre serce, jest też bez wątpienia zdolny, wszyscy go lubią i ma szczęście. Wiem, co mówię.
Kiedy era Interu się skończyła, a Dzieci Busby’ego zaczęły się golić, ojciec zrobił z nich taką drużynę, że w roku 1968 to ona zdobyła Puchar Mistrzów. I od tej pory podwórka pełne były „Charltonów“ i „Bestów“, a Manchester stał się synonimem mistrzostwa.