Najdłuższy etap wyścigu (224 km), z najwyżej położoną metą (2240 m n.p.m.) i wyczerpującym podjazdem na ostatnich dziesięciu kilometrach, miał pokazać, ile naprawdę jest wart Lance Armstrong, siedmiokrotny zwycięzca Tour de France, który wrócił na trasę po czteroletniej przerwie.
Niewiele jednak się wyjaśniło, gdyż grupie Astana wcale nie zależało na ujawnianiu całej swojej siły. Dyktowała tempo peletonu goniącego uciekającą przez ponad 200 km grupę z Feillu i Nocentinim w taki sposób, by jej... nie doścignąć. – Naszym planem było pozwolić odjechać kilku kolarzom i kontrolować jej przewagę tak, by któryś z uciekinierów został liderem – tłumaczył taktykę kazachskiego zespołu jego dyrektor Johan Bruyneel. Czekaliśmy na ataki Carlosa Sastre, Cadela Evansa i Andy’ego Schlecka na końcowym podjeździe, ale wiatr wiejący kolarzom w twarz nie sprzyjał takim akcjom. Dzisiejsze etapowe rozstrzygnięcie stawia nasz zespół w bardzo dobrej sytuacji – dodał.
Tym lepszej, że w Pirenejach swoje aspiracje do zwycięstwa w Paryżu potwierdził Hiszpan Alberto Contador, który zaatakował na ostatnich trzech kilometrach, zostawiając 21 sekund z tyłu grupkę z Armstrongiem. Pozwoliło mu to awansować na drugie miejsce. Obydwu liderów Astany dzielą teraz tylko 2 sekundy.
Dzięki tej taktyce Rinaldo Nocentini z grupy AG2R został nieoczekiwanie nawet dla samego siebie pierwszym włoskim liderem Tour de France od 2000 roku, gdy w żółtej koszulce jechał Alberto Elli. Wyprzedza Contadora o 6 sekund.
Dwóch najlepszych w klasyfikacji generalnej łączą sukcesy w... Tour de Pologne. Nocentini wygrał w Szklarskiej Porębie piąty etap wyścigu w 2004 roku. Contador był najszybszy w jeździe indywidualnej na czas w Karpaczu na zakończenie edycji 2003.