[b][i]Z okazji mistrzostw Europy mężczyzn rozpoczynających się w poniedziałek, przypomną się kibicom dawni gwiazdorzy polskiej koszykówki. W niedzielę PZKosz uhonoruje we Wrocławiu reprezentantów kraju, którzy w 1963 roku w Hali Ludowej wywalczyli wicemistrzostwo Europy. Jednym z nich będzie Janusz Wichowski, który zdobywał także brązowy (1965) medal mistrzostw Europy, uczestniczył w mistrzostwach świata i dwóch turniejach olimpijskich. Był wicekrólem strzelców igrzysk w Rzymie (1960), jest symbolem złotego okresu polskiej koszykówki. [/i][/b]
Co mi dała koszykówka? Wielką satysfakcję. Dzięki niej zjeździłem cały świat, o czym zwykły obywatel w tamtych czasach mógł tylko pomarzyć. A mnie zawsze interesowały podróże, człowiek poszerzał swoje horyzonty.
Jeśli osiągnąłem jakiś poziom sportowy, to dlatego, że miałem trochę talentu, ale przede wszystkim dzięki temu, że napotkałem wspaniałych ludzi, którzy pokierowali moją karierą. Profesor Adamczyk we Wrocławiu, w Warszawie Zygmunt Ślesicki, brat reżysera, i Jurek Groyecki, rodem z Krakowa, muzykalny, przedwojenna kultura. Potem trener-legenda Władysław Maleszewski, za którym z Polonii poszedłem do Legii. A w kadrze Zygmunt Olesiewicz i Witek Zagórski, z którym przyjaźnimy się do dziś. Drużyny, w których grałem – to były grupy przyjaciół, wesołych i towarzyskich. Trenerzy byli razem z nami. Żony, narzeczone także. I w Polonii, i w Legii czułem się jak w rodzinie.
Koszykówka była dla kolegów z reprezentacji wielką przygodą, ale nie sposobem na całe życie. Wielu z nich znakomicie odnalazło się po zakończeniu kariery sportowej. Najwyżej zaszedł chyba Jurek Młynarczyk. Typ naukowca. Jest profesorem, był prezydentem Gdańska. Mieczysław Fęglerski jest inżynierem budownictwa miejskiego. Nieżyjący już Andrzej Nartowski, absolwent Politechniki Warszawskiej, był znanym inżynierem samochodowym.
[srodtytul] Miły wpływ[/srodtytul]