[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/07/17/powrot-do-szawli/]Komentuj na blogu[/link][/srodtytul]
Plastikowe trąbki wuwuzele, wymysł zuluskiego szatana, wyły przez półtorej godziny (plus 30 minut dogrywki), wystawiając na ciężką próbę każdego normalnego kibica, zwłaszcza jeśli jest muzykalny. Powinno się zakazać wnoszenia na stadiony instrumentów muzycznych, z wyjątkiem harf i fortepianów.
Sędzia Howard Webb, którego słabość do odgrywania na boisku roli ważniejszej niż piłkarze znają wszyscy poza FIFA, ukrywał swoją prawdziwą naturę niczym kandydat na prezydenta. A kiedy już mu dali posędziować finał, to gwizdał jak ślepy muzyk z Dworca Centralnego.
Trener Diego Maradona w garniturze ze starszego brata trwonił swoją piłkarską wielkość, Anglicy bez wsparcia z zagranicy, do którego są przyzwyczajeni w lidze, grali jak 60 lat temu. Fabio Capello miał w nich tchnąć ducha europejskiego futbolu, a sam przesiąkł angielską konserwą lub innym black puddingiem. Włosi – wiadomo. Jak nie oszukają, nie naciągną, nie sprowokują – to nie wygrają. Francuzi zwyciężają tylko za pomocą rąk, a potem kłócą się między sobą i ubliżają trenerowi.
Brazylijczycy są mistrzami jeszcze przed wyjściem na boisko. Ale jeśli ktoś, jak Holendrzy, nie przyjmuje tego do wiadomości, płaczą, bo nie rozumieją, dlaczego stracili bramki. Holendrzy, powszechnie lubiani, po pokonaniu Brazylii z większą pewnością siebie przystępują do finału, a tam zachowują się jak proste chłopy agresywne po piwie.