Flagowy niegdyś okręt naszego sportu tonie od dawna. Zbigniew Pietrzykowski, Leszek Drogosz, Jerzy Kulej, Józef Grudzień i kilku innych mistrzów nie mają następców.
Rok temu na mistrzostwach Europy w Moskwie z ośmiu polskich bokserów ze zwycięstwa cieszył się tylko Włodzimierz Letr, repatriant z Kazachstanu. Kolejną walkę przegrał niestety z kretesem. Teraz w Ankarze było jeszcze gorzej.
Do Turcji, podobnie jak do Moskwy, pojechało ośmiu zawodników. Czterech za państwowe pieniądze, za pozostałych zapłacili sponsorzy, ale nie miało to znaczenia, przegrywali solidarnie. Ci mniej i bardziej utalentowani, ci, którzy uchodzą za kandydatów do medali, i ci, którzy nie wiedzieć dlaczego mają w tej kadrze miejsce.
Od lat nic się nie zmienia. Wciąż ostatnim, który zdobył tytuł mistrza Europy, jest Jacek Bielski (1993), ostatnim mistrzem świata Henryk Średnicki (1978), a mistrzem olimpijskim Jerzy Rybicki (1976), dziś prezes Polskiego Związku Bokserskiego. Trenerem reprezentacji po igrzyskach w Pekinie, równie nieudanych jak poprzednie w Atenach, Sydney i Atlancie, został Stanisław Łakomiec. Przed laty król nokautu, ale bez sukcesów międzynarodowych.
Jako trener też nie może się niczym pochwalić. A przecież już za rok igrzyska olimpijskie, na których po raz pierwszy może zabraknąć Polaków. Ta katastroficzna wizja jest realna.