Królestwo za napastnika. Może być księstwo

Oto Finansowe Fair Play: bogaci kupują coraz drożej, a biedni coraz taniej. Lato jest gorące tego roku.

Publikacja: 28.07.2013 09:27

Neymar (Brazylia) z Santosu do Barcelony za 57 mln euro.

Neymar (Brazylia) z Santosu do Barcelony za 57 mln euro.

Foto: AFP

Kiedyś zasadą europejskiego futbolu było: pokaż mi swoich Brazylijczyków, a powiem ci, kim jesteś. Dziś kluby się licytują na swoich szejków i oligarchów, a sumy odstępnego ciągle rosną, mimo ogłaszania kolejnych kryzysów i ograniczeń związanych z wprowadzanym przez UEFA Finansowym Fair Play.

Właśnie oglądamy wielkie łowy na napastników i największy od czterech lat szturm na czołową dziesiątkę najdroższych transferów wszech czasów. Już jest w niej trzech nowych piłkarzy: Edinson Cavani, Falcao i Neymar, a jeszcze nie powiedział ostatniego słowa Real Madryt. Jeśli kupi Garetha Bale’a z Tottenhamu, przebije wszystkich, bo będzie musiał pobić rekord, czyli dać więcej niż 80 mln funtów, które cztery lata temu zapłacił Manchesterowi United za Cristiana Ronalda. A niewykluczone, że włączy się też do walki o Luisa Suareza z Liverpoolu.

Cavani zamienił Neapol na Paryż za katarskie pieniądze PSG, Falcao z Atletico Madryt przeniósł się do AS Monaco za nieopodatkowane miliony Dmitrija Rybołowlewa, który kiedyś niezwykle energicznie prywatyzował rynek medyczny w Rosji, a teraz jest głównym dobroczyńcą Monako. Neymar trafił z Santosu do Barcelony, która jest jedną z futbolowych ambasad Kataru. Gdziekolwiek spojrzeć, jak nie księstwo, to emirat.

Nawet Real od tego sezonu będzie reklamował linie Emirates, a do wielkiej piłkarskiej rodziny znad Zatoki Perskiej dołączył już wcześniej (budując tam m.in. szkółki piłkarskie), bo prezes Florentino Perez, właściciel deweloperskiego imperium, jest z tym regionem mocno związany biznesowo.

Nowa granica

Czy Cavani, Falcao i Neymar są takich pieniędzy warci, trudno wątpić. Napastnicy to osobny gatunek. Spłacą transfer golami, sprzedażą koszulek i podniesionymi stawkami za mecze towarzyskie z ich udziałem. Ale transferowa gorączka szerzy się tak szybko, że nawet 40 mln euro za piłkarza, którego żadną miarą nie da się uznać za supergwiazdę, przestało już kogokolwiek dziwić. Jeszcze niedawno granicę szaleństwa wyznaczało 30 mln euro: za Pepe czy Fábia Coentrão, obrońców kupowanych przez Real od Porto i Benfiki Lizbona. A jeśli wziąć tylko ostatnie dwa sezony, za 40 mln euro i więcej odeszli m.in. Kolumbijczyk James Rodriguez z Porto do Monaco, Fernandinho z Szachtara Donieck do Manchesteru City, Axel Witsel z Benfiki do Zenitu Sankt Petersburg i Lucas Moura z São Paulo do PSG. Świetni piłkarze, ale dla klubowych działów marketingu pożytek z nich niewielki. A wydawało się, że w dobie Finansowego Fair Play to powinno mieć jakieś znaczenie.

Mówiąc najprościej, FFP ma polegać na tym, że kluby nie będą wydawać więcej, niż zarabiają, w przeciwnym razie nie zostaną dopuszczone do europejskich pucharów. Ale pieniędzy z gazu, ropy i podejrzanych rosyjskich prywatyzacji płynie do futbolu tak dużo, że kto je sobie zapewni, nie musi się martwić żadnymi ograniczeniami. Jeśli bogaty wujek chce przelać gotówkę, znajdzie sposób, jeśli nie bezpośrednio, to przez jakąś oderwaną od rynkowych wycen umowę reklamową. A dochody zawsze można trochę podretuszować. Dziennikarz „Bloomberga” Tariq Panja od marca nie może się doprosić PSG o wyjaśnienie, co to za „inne produkty”, których sprzedaż według sprawozdania finansowego za rok 2012 przyniosła klubowi aż 125,4 mln euro.

Wątpliwości co do prawdziwego wieku Falcao (z reportażu kolumbijskiej telewizji wynika, że ma 29 lat, a nie 27, i że urodził się w Bogocie, a nie w Santa Marii, jak dotychczas przekonywał) to przy tej kreatywnej księgowości błahostka. Zresztą akurat w dowolnym fałszowaniu papierów piłkarzy, by byli więcej warci na rynku transferowym, menedżerowie i ich latynoscy wspólnicy mają ogromne doświadczenie. Już od lat 60., gdy od skorumpowanych paragwajskich urzędników Alfreda Stroessnera dało się załatwić poświadczenie hiszpańskich korzeni (klucz do zdobycia obywatelstwa) dowolnego południowoamerykańskiego piłkarza.

Plądruj Hiszpanię

Szejkowie z Paryża, będący w dobrej komitywie zarówno z francuskimi władzami, jak i szefem UEFA Michelem Platinim, zachowują się tak, jakby sobie z Finansowego Fair Play drwili. Rybołowlewa, który zbiera w drużynie gwiazdy menedżera Jorge Mendesa – choć wydał już ponad 140 mln euro, kusi jeszcze Naniego z Manchesteru United i Hulka z Zenitu – zrozumieć łatwiej: jemu europejskie puchary przez najbliższy rok nie grożą, bo Monaco wraca z drugiej ligi. Chce zebrać w księstwie jak najwięcej drogich piłkarzy teraz, gdy jeszcze nic mu ze strony UEFA nie grozi.

Tak kiedyś robił Manchester City, przejęty przez szejków z Abu Zabi. Ale teraz już się z biciem rekordów transferowych nie wychyla. I tak wydał w tym oknie transferowym krocie, ale na kilku piłkarzy sprowadzonych za sumy nierobiące wielkiego wrażenia. I wpisał się w inny tegoroczny krzyk mody: plądrowanie Hiszpanii przez Anglików.

Z ligi hiszpańskiej, według rankingu UEFA najsilniejszej na świecie, odeszło już tego lata blisko 30 liczących się piłkarzy (jeśli doliczyć mniej rozpoznawalnych, będzie ich ponad 60, wszystkie dane za Transfermarkt.de), z czego połowa do angielskich klubów. City to dla nich teraz naturalne środowisko: od roku transferowymi macherami są tam byli działacze Barcelony Txiki Begiristain i Ferran Soriano, tego lata trenerem został Manuel Pellegrini, ściągnięty z Malagi, którą doprowadził do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.

Malaga to symbol tego, co się dzieje w hiszpańskim futbolu. Kilka lat temu doczekała się własnego szejka i uwierzyła, że wmiesza się między Real i Barcelonę, więc zaczęła wydawać bez opamiętania.

Dziś szejka już nie ma, bo zrozumiał, że jednak nie zarobi na budowie portu w Maladze, a klub jest wykluczony z europejskich pucharów za długi, bo szejk dawno przestał dawać pieniądze. Wszyscy niedawni galacticos Malagi rozjechali się po świecie, jako ostatni Julio Baptista do brazylijskiego Cruzeiro.

Szefowie zarówno Malagi, jak i pozostałych klubów oprócz Realu i Barcelony – one się zawsze same wyżywią – mają od tego roku ręce związane przez wewnętrzne finansowe fair play, narzucone przez rząd. To on zarządził koniec życia na kredyt, kazał spłacać długi podatkowe, a łączny dług hiszpańskiego futbolu zmniejszyć w trzy lata o miliard euro.

Specjalna wspólna komisja rządu i ligi ocenia na podstawie przesłanych projektów budżetów klubowych, kto może sobie pozwolić na kosztowne transfery, a kto nie. Samorządy przestały po cichu wspierać drużyny, bo nie mają już jak, banki przestały dawać kredyty (dla Realu w przypadku tak wielkich transakcji jak kupno Bale’a to też może się okazać problemem), wyprzedaż trwa.

Angielski złoty deszcz

Najbardziej deprymujące dla Hiszpanów jest to, że łupi ich już nie tylko arystokracja finansowa, taka jak City, ale i kluby z angielskiej klasy średniej, a nawet niższej średniej. To też są bohaterowie obecnego okienka transferowego. Swansea, dziewiąty klub poprzedniego sezonu Premiership, kupuje sobie m.in. strzelecką rewelację ligi holenderskiej, Wilfrieda Bony’ego, za prawie 14 mln euro. Southampton, któremu było dużo bliżej w ostatnim sezonie do spadku niż europejskich pucharów, wydało łącznie 24,5 mln euro (roczny budżet mistrza Polski Legii Warszawa wynosił ostatnio równowartość niecałych 20 mln euro) na Dejana Lovrena z Olympique Lyon i Victora Wanyamę z Celticu Glasgow. A cudem uratowany przed degradacją Sunderland stać na to, by z Juventusu kupić Emanuele Giaccheriniego, który zrobił sobie świetną reklamę w reprezentacji Włoch podczas niedawnego Pucharu Konfederacji.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze z praw telewizyjnych. Nad Premiership już nadciągnął złoty deszcz, czyli 5,5 mld funtów z nowej, obowiązującej przez najbliższe trzy sezony umowy TV. Ostatnio mistrz Anglii dostawał ze wspólnej puli ligowej ok. 60 mln funtów za zwycięski sezon. Teraz dostanie 100 mln. Ostatniemu w tabeli Queens Park Rangers liga wypłaciła za zakończony sezon 40 mln funtów. W nowym sezonie najgorszy w Premiership dostanie już 60 mln. A do tego dochodzą w przypadku spadkowiczów tzw. opłaty spadochronowe, które mają im pomóc w miarę bezboleśnie wylądować w drugiej lidze, gdzie płaci się znacznie mniej.

W tym samym czasie w Hiszpanii płatne telewizje tracą abonentów w zastraszającym tempie, co w przyszłości może uderzyć też w Real i Barcelonę – handlujące prawami TV na własnych warunkach – ale na razie bije w słabszych. W Premiership najmocniejszy dostaje z tytułu praw telewizyjnych tylko 1,66 tego co najsłabszy. W lidze hiszpańskiej te proporcje są jak 14 do 1, we włoskiej 10 do 1.

Rosja na zakręcie

Nic dziwnego, że piłkarska Europa rozjeżdża się na kilka prędkości. Najbogatsi żonglują stawkami, które dla innych są coraz bardziej niedostępne, wzbogacona klasa średnia łupi podupadłą klasę średnią, ta z kolei nie może sobie pozwolić na wysokie sumy odstępnego, ale na wysokie pensje jeszcze tak, więc w ten sposób zabiera piłkarzy będącym na drabinie jeszcze niżej.

Lista tych, których stać na szaleństwa, jest krótka. Bundesliga podbiła Europę na boisku, ale jej 37,5 mln euro za Maria Goetzego, niemiecki rekord obecnego okna transferowego, wielkiego wrażenia nie robi. Zniknęły tego lata z listy najlepszych klientów kluby z Rosji, bo Anży Machaczkała jest na zakręcie, a Zenit sparzył się na transferach Hulka i Witsela (ich królewskie pensje zepsuły atmosferę w drużynie). Poza tym w każdym meczu ligowym klub musi mieć na boisku co najmniej czterech rosyjskich piłkarzy i potentaci skupili się teraz na wyrywaniu sobie miejscowych talentów.

Kto chce oszałamiających sum, musi liczyć na rosyjskich oligarchów na obczyźnie, na szejków, emirów, księstwa udzielne Realu i Barcelony. I na Anglików, że będą oliwić mniejsze tryby tego systemu pieniędzmi od telewizji. Zwłaszcza że oni jako chyba jedyni z tego grona naprawdę zrozumieli, co to jest Finansowe Fair Play. Niekoniecznie pisane z dużych liter.

Najbardziej rozrzutne kluby lata:

AS Monaco, 144 mln euro:

Falcao (Kolumbia, Atletico Madryt) 60 mln euro, James Rodriguez (Kolumbia, FC Porto) 45 mln euro, Joao Moutinho (Portugalia, FC Porto) 25 mln euro, Jeremy Toulalan (Francja, Malaga) 5 mln euro, Anthony Martial (Francja, Olympique Lyon) 5 mln euro, Nicolas Isimat-Mirin (Francja/Haiti, Valenciennes) 4 mln euro.

Manchester City, 111 mln euro:

Fernandinho (Brazylia, z Szachtara) 40 mln euro, Stevan Jovetić (Czarnogóra, Fiorentina) 26 mln euro, Alvaro Negredo (Hiszpania, Sevilla) 25 mln euro, Jesus Navas (Hiszpania, Sevilla) 20 mln euro.

Paris Saint Germain, 110,9 mln euro:

Edinson Cavani (Urugwaj, Napoli) 64,5 mln euro, Marquinhos (Brazylia, Roma) 31,4 mln euro, Lucas Digne (Francja, Lille) 15 mln euro.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku