Rzeczpospolita: W sobotę w Paryżu polscy piłkarze poznają swoich przeciwników w fazie grupowej Euro 2016. Brał pan udział w wielu podobnych imprezach. Które losowanie wspomina pan szczególnie?
Michał Listkiewicz: Zdecydowanie to przed mistrzostwami świata w Korei Południowej i Japonii. Pierwszy raz od prawie 20 lat awansowaliśmy na mundial i po trudnych latach wracaliśmy na piłkarskie salony, a więc towarzyszyły nam ogromne emocje. Pamiętam, że wyniki losowania odebrałem z entuzjazmem, zresztą podobnie jak selekcjoner Jerzy Engel. Wylosowaliśmy Koreę Południową, Portugalię i USA. Uważaliśmy, że są to drużyny jak najbardziej w naszym zasięgu. Podobnie zresztą odebrałem wyniki losowania w Niemczech przed mistrzostwami w 2006 r., gdy wylosowaliśmy gospodarzy, Ekwador i Kostarykę. Wydawało się, że to grupa marzenie, a awansu nie było.
Czym się różni losowanie grup mistrzostw świata czy Europy od losowania grup eliminacyjnych do tych imprez?
Po wylosowaniu grup mistrzostw wszystko jest jasne: wiadomo, kto gra z kim, kiedy i gdzie, bo to jest ustalane wcześniej. Zupełnie inaczej było kiedyś po losowaniu grup eliminacyjnych. W moich czasach po wylosowaniu przeciwników musieliśmy usiąść w jakiejś sali z działaczami oraz selekcjonerami z innych państw i dogadać się co do terminarza spotkań. To były bardzo trudne rozmowy, bo każdy chciał ugrać swoje.
O co właściwie chodziło w tych przepychankach o odpowiedni terminarz?