Aby marzyć o trzecim z rzędu i czwartym w karierze tytule mistrzowskim, kierowca Mercedesa musi najpierw dopaść zespołowego partnera Nico Rosberga. Niemiec wygrał pierwsze cztery wyścigi sezonu 2016 i po doliczeniu końcówki poprzednich mistrzostw ma już na koncie aż siedem triumfów z rzędu. Pod tym względem dorównał wielkim gwiazdom Formuły 1, Michaelowi Schumacherowi i Alberto Ascariemu. Więcej zwycięstw z rzędu, dziewięć, ma na koncie tylko Sebastian Vettel. Licznik wizyt Rosberga na najwyższym stopniu podium w całej karierze wskazuje już 18 i to najlepszy bilans wśród kierowców, którzy nie mogą pochwalić się mistrzowskim tytułem. Statystyka przemawia za nim: co najmniej cztery zwycięstwa w pierwszych czterech rundach odnosili w przeszłości Michael Schumacher (raz cztery i raz pięć), Ayrton Senna oraz Nigel Mansell (pięć) i nigdy nie zdarzyło się tak, by któryś z nich przegrał w takim sezonie walkę o tytuł.
Tymczasem Hamilton może co prawda narzekać na pechowy obrót spraw – awarie samochodu w kwalifikacjach do dwóch poprzednich Grand Prix, w Rosji i Chinach, pozbawiły go szans na walkę o zwycięstwo – ale w dwóch pierwszych rundach startował z pole position i już na pierwszych metrach tracił prowadzenie, spadając za Rosberga. To Niemiec lepiej radził sobie z nową procedurą startową, zabraniającą korzystania z dwóch łopatek sprzęgła. Władze sportu chciały w ten sposób wprowadzić więcej nieprzewidywalności i trzeba przyznać, że to się udało: Hamilton, który w zeszłym sezonie bezpardonowo rozstawiał Rosberga po kątach od początku sezonu aż do przypieczętowania tytułu trzy wyścigi przed końcem zmagań, traci już 43 punkty do zespołowego partnera.
Awarie Mercedesa z numerem 44 wywołały lawinę domysłów ze strony szukających niezdrowych sensacji kibiców, którzy zaczęli oskarżać zespół o sabotowanie Hamiltona i pomoc Rosbergowi w zdobyciu pierwszego tytułu. Nikt trzeźwo myślący nie powinien się tym przejmować, ale szef zespołu Toto Wolff postanowił zabrać głos i nazwał zwolenników spiskowych teorii „szaleńcami”. Zespół opublikował następnie list otwarty, w którym podkreślił wysiłki podejmowane codziennie przez tysiąc pracowników po to, by ich dwaj kierowcy mogli rywalizować – ogromnym nakładem sił i środków – o laury w wyścigach. W Rosji po awarii podczas kwalifikacji Mercedes musiał ściągać z Wielkiej Brytanii elementy jednostki napędowej, by Hamilton nie został ukarany startem z alei serwisowej. Nie musieliby tego robić, gdyby zależało im na zwiększeniu przewagi przez Rosberga.
W poprzednich dziewięciu edycjach Grand Prix Hiszpanii za każdym razem triumfował inny kierowca. Szanse na podtrzymanie tej passy są jednak niewielkie, bo faworytami do zwycięstwa są oczywiście dwaj bohaterowie z Mercedesa. Rosberga wygrał pod Barceloną przed rokiem, Hamilton dwa lata temu. Chrapkę na pierwszy w tym sezonie bezproblemowy weekend i zagrożenie liderom ma oczywiście Ferrari, ale uważnie trzeba będzie obserwować także Red Bulla – nie tylko dlatego, że hiszpański tor premiuje samochody o pierwszorzędnych właściwościach aerodynamicznych, z których słyną konstrukcje tej ekipy.
Warto też przyglądać się sytuacji w Red Bullu za sprawą roszady kadrowej po GP Rosji.
Daniił Kwiat, który dwa tygodnie przed startem w Soczi stał na podium w Chinach, przed własną publicznością najpierw doprowadził do kolizji z udziałem Sebastiana Vettela oraz swojego zespołowego partnera Daniela Ricciardo, a chwilę później drugi raz uderzył w Ferrari tego pierwszego kierowcy, skutecznie eliminując go z wyścigu. Red Bull natychmiast wykorzystał pretekst: terminujący w ich juniorskiej ekipie Toro Rosso 18-letni Max Verstappen, okrzyknięty najlepszym debiutantem od lat, otrzymał promocję do głównego zespołu austriackiego koncernu i został nowym partnerem Ricciardo, a Kwiat wrócił do Toro Rosso – gdzie ma się uspokoić, opanować nerwy i przywrócić karierę na właściwe tory. Tymczasem Verstappen będzie miał okazję udowodnić, że faktycznie zasługuje na miejsce w czołowym zespole, a Red Bull przekona się, czy warto dalej szlifować ten diament.