Korespondencja z Arłamowa
– Robert, smacznego – ktoś krzyknął, a tłum gapiów z wycelowanymi piętro wyżej telefonami komórkowymi wybuchnął śmiechem.
W hallu hotelu w Arłamowie tłoczyło się kilkaset osób. Przed chwilą większość z nich biegła za meleksem, którym Robert Lewandowski, docierający na zgrupowanie z Maciejem Rybusem i Łukaszem Piszczkiem, został dowieziony z lądowiska dla helikopterów. Gdy Lewandowski, nie zatrzymując się nawet na chwilę, szczelnie otoczony ochroniarzami, zniknął w windzie, kibice zauważyli pozostałych piłkarzy jedzących piętro wyżej obiad.
– Wojtek, zrzuć coś do jedzenia, kolega bez śniadania przyjechał – krzyknął jeden z nich, gdy dostrzegł sięgającego po kurczaka Wojciecha Szczęsnego.
W czwartek rozpoczął się długi weekend, hotel więc przeżywał prawdziwe oblężenie, a na wąskiej bieszczadzkiej drodze dojazdowej utworzył się korek jak w centrum wielkiego miasta w godzinach szczytu. Sławomir Peszko, który umówił się ze znajomymi w restauracji, nie mógł spokojnie z nimi porozmawiać, gdyż gdy tylko kibice dowiedzieli się pocztą pantoflową, że skrzydłowy Lechii siedzi w kawiarni, natychmiast tam pobiegli. Gdy Lewandowski wyszedł na balkon, natychmiast zgromadził się pod nim tłum ludzi, którzy rzucali mu różne przedmioty, by złożył na nich podpis.