O nominacji na igrzyska dowiedziała się pani w ostatniej chwili...
- Karolina Kołeczek: Rzeczywiście. Atmosfera oczekiwania na decyzję związku była dość napięta. Denerwowałam się, że moje nazwisko nie znajdzie się na liście, zwłaszcza że tym roku nie biegałam poniżej 13 sekund, co było olimpijskim minimum. Tym bardziej cieszę się, że jadę do Rio. Szkoda, że nie będzie ze mną trenera Andrzeja Mirka. W Brazylii będzie się nami opiekował Paweł Rączka, trener Damiana Czykiera. Staram się za dużo o tym nie myśleć i skupiać na pracy.
W tym sezonie jest pani w słabszej formie. Jakie są tego powody?
– Okres przygotowawczy do sezonu był naprawdę ciężki, na początku brakowało świeżości. Zaczęła się też pogoń za minimum, które musiałam osiągnąć w pięć startów. W poprzednim sezonie miałyśmy na to czas do sierpnia. Teraz musiałam szybko osiągnąć wysoką formę, a było wręcz przeciwnie, długo nie potrafiłam się rozkręcić. Dopiero w Finlandii, na mityngu w Turku poczułam, że forma rośnie. Miałam pecha, bo dwa razy zahaczyłam płotek, a i tak osiągnęłam czas 13.09. Myślę, że gdybym pobiegła bez błędów, osiągnęłabym rekord życiowy. Ostatnią szansą na minimum był start na mistrzostwach Europy, ale z takim ciężarem emocjonalnym biega się trudno. W życiu bym się nie spodziewała, że nie uda mi się osiągnąć minimum. Muszę wyciągnąć z tego lekcję. Może na drugi raz wcześniej odpuszczę najcięższe treningi, by szybciej złapać formę startową.
Co będzie dla pani sukcesem w Brazylii?