Korespondencja z Rio de Janeiro
Kto powie, że była szansa nawet na złoto, ten będzie miał rację, lecz ten brązowy medal, należy cenić wyjątkowo.
Brawurowy atak Rafała Majki na ostatnim zjeździe, potem jego samotna jazda kilka kilometrów przed metą na Avenida Lucio Costa i coraz większe cierpienie wypisane na twarzy, sylwetki Belga Grega Van Avermaeta i Duńczyka Jakoba Fuglsanga goniących wściekle lidera, nerwowe liczenie uciekających sekund przewagi i metrów do mety, wreszcie finisz skrajnie zmęczonego Polaka na trzecim miejscu – to najważniejsze obrazy z tego wydarzenia.
Wcześniej były niemal tak samo dramatyczne wypadki, bo igrzyska dawno nie dostały od kolarzy tak wspaniałej dawki emocji. Pierwsza ważna ucieczka zorganizowała się szybko, już na początkowych kilometrach. Do olimpijskich kronik najwcześniej chcieli przejść, a raczej przejechać, Michael Albasini, Sven Erik Bystrom, Simon Geschke, Paweł Koczetkow, Jarlinson Pantano i nasz Michał Kwiatkowski.
Pojechali, peleton z początku potraktował ich dość pobłażliwie, ale nie tak, by pozbawić się kontroli. Obraz rywalizacji siłą rzeczy dość długo był podobny, co nie znaczy nudny. Dzielna szóstka w przodzie, peleton w nastroju do pogoni, choć przez długie minuty taktyka brała górę i było wyczekiwanie na tych, którzy wezmą na siebie trud wzmocnienia tempa.