Relacja z Rio de Janeiro
W Londynie polska lekkoatletyka błyszczała umiarkowanie, choć wszyscy zapamiętaliśmy złoto Tomasza Majewskiego w pchnięciu kulą oraz srebro Anity Włodarczyk w rzucie młotem (do oficjalnej zmiany w złoto po uznaniu dopingowych win Rosjanki Tatiany Łysenko). Paweł Fajdek, już wtedy młody i czupurny kandydat do medalu, zapłacił cenę debiutu i odpadł w eliminacjach. Piotr Małachowski walczył w finale rzutu dyskiem, ale piąte miejsce nie dało mu satysfakcji.
Dziś sporo się zmieniło. Czterolecie minęło, Fajdek i Włodarczyk przeszli na pozycje zdecydowanych liderów swej konkurencji, w ubiegłym roku seryjnie wygrywali zawody, w mistrzostwach świata w Pekinie rządzili jak wszędzie indziej. Rekord świata pani Anity (81,08 m) pozostaje trwałym przypomnieniem tej dominacji.
Zawsze można twierdzić, że sportem niekiedy rządzi przypadek, że rozdawać medali przed konkursem olimpijskim nie należy, lecz kiedy, jak nie teraz pisać, że silna kobieta z Rawicza i jeszcze silniejszy mężczyzna z Żarowa przylecieli do Rio ze złotą misją. Polska lekkoatletyka dawno nie miała takiego komfortu, by twierdzić, że w rzucie młotem ma dwójkę mistrzów, świetnie przygotowanych do zawodów, że myśl trenerska Czesława Cybulskiego i Krzysztofa Kaliszewskiego sprawdza się i przyniesie sukces.
Dodajmy, że Anita Włodarczyk prezentuje w Rio doskonały humor, że niedogodności w wiosce nie mają dla niej znaczenia, że pojechała obejrzeć rzutnię na stadionie olimpijskim i wróciła z przekonaniem, że jej pasuje. – Biorąc pod uwagę start w Londynie, mogę powiedzieć, że każdy mój medal będzie sukcesem – mówił Fajdek, nie całkiem poważnie.