W meczu ze Słowenią zawiódł przede wszystkim atak i nie tłumaczy tego brak Michała Jureckiego, który wciąż pauzuje z powodu kontuzji odniesionej w spotkaniu z Egiptem. Szczególnie po przerwie zawodnicy Tałanta Dujszebajewa bili głową w dobrze zorganizowany mur słoweńskiej obrony. Rzucić zaledwie siedem goli w drugiej połowie to więcej niż zawstydzające.
Oczywiście nie byłoby tak fatalnego wyniku, gdyby nie fenomenalna postawa bramkarza Słowenii Gorazda Skofa, zawodnika Paris Saint-Germain. W 180 sekund potrafił w trzech sytuacjach z rzędu bronić rzuty Polaków, podczas gdy po przeciwnej stronie, do bramki Piotra Wyszomirskiego, wpadała niemal każda piłka.
Polakom brakowało też nieco szczęścia. Piłka po rzutach rywali ocierała się o nasz blok, odbijała od bramkarza, ale co rusz lądowała w siatce. Natomiast kolejne akcje mogły Polaków frustrować, bo w ofensywnie szło im wyjątkowo topornie.
Na trzy minuty i pięć sekund przed końcem Słoweńcy prowadzący czterema bramkami, grający jeszcze przez pół minuty w osłabieniu, wzięli czas. Dujszebajew wykorzystał tę chwilę, by przedstawić swój plan na dogonienie rywala. Jednak dosłownie 10 sekund po gwizdku brutalnie sfaulował rywala Mateusz Kuś, został odesłany na dwie minuty z parkietu i już było jasne, że Polakom pozostaje mocno ściskać kciuki za Niemców, by ci nie przegrali z Egiptem i tym samym nie wyeliminowali reprezentacji Polski z turnieju olimpijskiego. Na szczęście mistrzowie Europy wygrali z mistrzami Afryki 31:25.
O strefę medalową Polakom przyjdzie rywalizować prawdopodobnie z Chorwacją, a to rywal, na wspomnienie którego nasi zawodnicy budzą się dręczeni koszmarami.