Młody napastnik wszedł na krzesło, chcąc znaleźć przyczynę, ale znalazł coś innego. Z zegara wystawał mały mikrofon. Zaalarmowani koledzy przerwali sznurowanie butów, zaczęli się rozglądać po szatni i po paru minutach dokonali kolejnych odkryć. Z zakamarków wyrwali jeszcze kilka innych mikrofonów i małe kamery.
Nie udało im się ustalić, kto i w jakim celu zamontował te urządzenia. Szefowie klubu się wyparli, chociaż piłkarze nie dawali im wiary, bo montaż tego rodzaju aparatury wymagał czasu i nie mógł się odbyć po cichu.
Teoretycznie potrzebę prawdziwej wiedzy o tym, co mówią piłkarze (zamiast peanów trenera drugiej klasy Jarząbka Wacława), mógł mieć prezes-właściciel.
Może sieć kamer i mikrofonów potrzebna była stacji telewizyjnej w celu rejestracji prawdziwego życia szatni? Może z inicjatywą wyszła ABW do spółki z prokuraturą, mając nadzieję na odkrycie nowej afery korupcyjnej, skoro stara jest coraz mniej medialna. A jeśli tak, to czy "wielki brat" patrzył tylko na piłkarzy jednego klubu, czy może uruchomił maszynerię także w innych?
Ta historia znakomicie ilustruje polskie obyczaje futbolowe na początku XXI wieku. Ich cechą charakterystyczną jest powszechny brak zaufania. Piłkarze nie wierzą swoim pracodawcom, a ci oskarżają zawodników o pazerność, zapominając, że sami podpisują z nimi kontrakty niewspółmiernie wysokie w stosunku do umiejętności futbolistów.