O medalu nie myśli, dźwiga przecież o kilkadziesiąt kilogramów mniej niż wtedy, gdy stała na olimpijskim podium. Ma 29 lat, częściej niż kiedyś się uśmiecha, stała się brunetką.
Kiedy na kilkanaście miesięcy przed igrzyskami w Pekinie zrezygnowała z podnoszenia ciężarów, trudno ją było zrozumieć. Gdy wróciła, padają pytania, dlaczego znów chce robić to, od czego uciekała.– Tak naprawdę uciekłam od bólu, który bezskutecznie latami próbowałam oswoić. Nadgarstek bolał tak bardzo, że nie byłam w stanie normalnie żyć. Ale wtedy wydawało mi się, że przyczyny moich nieszczęść są bardziej złożone. Wyjechałam do Anglii, bo z dala od tego świata, w którym żyłam, chciałam zrozumieć samą siebie – medalistka igrzysk w Sydney (srebro – 2000) i Atenach (brąz – 2004) wspomina stare dzieje.
[srodtytul] Do Londynu na igrzyska[/srodtytul]
– Byłam wtedy łakomym kąskiem dla żądnych krwi tabloidów, publikowano wywiady ze mną, których nigdy nie było, wymyślano niestworzone historie. To była gra nie fair, a ja przecież nikomu nic złego nie zrobiłam. Dlatego teraz z takimi mediami rozmawiać nie będę – Agata Wróbel mówi spokojnie, ale stanowczo. I dodaje, że do Londynu już nie wróci. – Chyba że na igrzyska.Rywalizacji w swojej kategorii (plus 75 kg) podczas igrzysk w Pekinie nie oglądała. – Byłam wtedy w Anglii, a tam podnoszenie ciężarów nie cieszy się zainteresowaniem. Wiem tylko,że walka o złoto była niesamowita, tak jak w Atenach.
Do Polski wróciła nieoczekiwanie pod koniec 2008 roku, ale wtedy jeszcze o treningach nie mogło być mowy. Musiała się dwukrotnie poddać operacji nadgarstka, a ostatnio jeszcze stawu biodrowego. Dopiero pod koniec grudnia ubiegłego roku mogła chwycić za sztangę. Znów w Siedlcach, znów pod okiem Ryszarda Soćki, który doprowadził ją do medali olimpijskich, mistrzostwa świata i Europy.