To prawda. Może dlatego, że Polacy nie docenili przeciwników, może nie spodziewali się z ich strony tak ofensywnego ustawienia, a może po prostu dlatego, że wielu piłkarzy naszej kadry nie ma miejsca w swoich drużynach klubowych i nie jest w najwyższej formie.
Kiedy jesienią ubiegłego roku pokonaliśmy Kazachstan na jego boisku, trener Arno Pijpers komplementował Leo Beenhakkera. A co miał robić jako jego dawny uczeń w Feyenoordzie? Ale uczeń wyciągnął wnioski i tak, jak każdy kolejny miesiąc pracy Beenhakkera w Polsce umacnia naszą wiarę w końcowy sukces, tak praca Pijpersa w Kazachstanie przynosi efekty proporcjonalne do możliwości tamtejszych piłkarzy. Widać to było przez wiele minut, gdy Polacy nie dawali sobie rady z prostą, ale skuteczną taktyką przeciwnika.
Polscy piłkarze, z nielicznymi wyjątkami, nie są wirtuozami techniki. Kiedy przeciwnik zostawia nam środek boiska, narzekamy, że trudno się gra, bo trzeba pokonać zasieki przed polem karnym, ale Kazachowie wybrali inną taktykę – przeszkadzali nam właśnie w środku pola. Dobrze wiedzieli, że naciskani Dariusz Dudka czy Mariusz Lewandowski nie podadzą celnie piłki. A w futbolu efektem błędów jednych są kiksy drugich. Robili je nawet doświadczeni obrońcy, a zdani na siebie ofensywni piłkarze – Jacek Krzynówek i Euzebiusz Smolarek – przegrywali pojedynki, bo albo nie mogli liczyć na pomoc partnerów, albo ulegali przeważającej sile obrońców.
Awaria światła mogła mieć wpływ na zmianę gry, nieoczekiwana przerwa była jak podwójny czas wzięty przez trenera siatkarzy. Pomogła nam, wybiła z rytmu przeciwników. Ale równie ważne było to, że po wejściu na boisko Macieja Żurawskiego znowu wszystko zaczęło normalnie funkcjonować.
Beenhakker buduje drużynę, unikając rewolucyjnych zmian. Zawodnicy przyzwyczajają się do siebie, czują, że trener im ufa, co wyzwala dodatkowe siły. Wierzą, że gra, jakiej ich uczy, wcześniej czy później przyniesie efekt.