Paradoks sytuacji polega na tym, że obecny prezes Michał Listkiewicz jest jedną z najbardziej znanych, ale i najbardziej krytykowanych osób w Polsce. W dodatku cieszy się poparciem potężnego prezydenta FIFA Seppa Blattera. Kiedy minister sportu zawiesił przed rokiem zarząd PZPN, Listkiewicz zadzwonił do Blattera. Prezydent FIFA przybył do Polski i spotkał się z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Minister odwołał sankcje, UEFA przyznała nam Euro 2012, Listkiewicz wrócił na białym koniu. A premier, który wiosną trzymał go na słomiance przed swoim gabinetem, jesienią przysiadł się do niego na stadionie w Helsinkach, przebrany za kibica, żeby w przeddzień wyborów cała Polska widziała, jak bardzo lubi piłkę. Nie ma już tego premiera, minister siedzi, a Listkiewicz wciąż urzęduje.
Prezesi związku byli dawniej zazwyczaj partyjnymi urzędnikami, których przynoszono w teczkach na zjazd PZPN. Delegaci, też na ogół członkowie partii, nie zadawali zbędnych pytań, głosowali zgodnie z instrukcją i kandydat, nie mający często z futbolem nic wspólnego, zostawał prezesem przez aklamację. Sytuacja zmieniła się po roku 1989. Pierwszym niezależnym prezesem był Kazimierz Górski, po nim Marian Dziurowicz, a od roku 1999 Michał Listkiewicz.
Zawsze, kiedy coś z piłką szło w Polsce nie tak, różni ludzie mieli rozmaite pomysły, jak sytuację uzdrowić. Kandydatów na prezesów szukano wśród biznesmenów lub polityków nowych czasów. Zachęcano do prezesury Jana Krzysztofa Bieleckiego i Zbigniewa Niemczyckiego, którzy jednak nie dali się na to nabrać.
Dziś sytuacja jest inna. PZPN to kopalnia pieniędzy, piłkarze odnoszą sukcesy, bywanie na meczach reprezentacji należy do dobrego tonu. W dodatku prezes wybrany jesienią dotrwa do roku 2012 i będzie pełnił honory gospodarza Euro. Ściśnie dłonie zagranicznych gości, pokaże się we wszystkich telewizjach. Polskę zaleją turyści i kibice, a do kasy związku wpłynie strumień pieniędzy. Warto bić się o takie stanowisko dziś, kiedy ma się władzę. Prezes nasz, prezydent być może już wówczas też - cała władza w nasze ręce.
Jest tylko jeden problem. Nikt w środowisku piłkarskim Polski i okolic nie słyszał o jakichkolwiek związkach Kazimierza Marcinkiewicza z futbolem. Nawet jeśli przyniosą go w teczce, jak partyjnych kacyków, to ktoś go będzie musiał wybrać. A to, od 18 lat, nie jest już takie proste.