Reklama
Rozwiń
Reklama

Z Niemcami nigdy nie wygraliśmy

Na 15 meczów Polska przegrała 11, a cztery zremisowała. Z żadnym innym przeciwnikiem polscy piłkarze nie mają tak złego bilansu

Publikacja: 07.06.2008 03:33

Z Niemcami nigdy nie wygraliśmy

Foto: Rzeczpospolita

Jakieś fatum wisi nad nami od pierwszego spotkania, w roku 1933, w Berlinie. Adolf Hitler był kanclerzem od kilku miesięcy, Niemcy się zbroiły, trener profesor Otto Nerz kładł fundamenty pod potęgę piłkarską, a Polacy nic sobie z tego wszystkiego nie robili.

Grali bardzo dobrze, niemal do końca utrzymywali wynik remisowy. I kiedy już wydawało się, że się uda, stało się nieszczęście. - Proszę państwa, jaki pech – krzyczał do mikrofonu Polskiego Radia komentator Stanisław Mielech, niegdyś wspaniały piłkarz, twórca Legii, potem dziennikarz. – Martyna się pośliznął, Niemcy przejęli piłkę. Gol!

Niestety, jest też inna prawda – w większości meczów to nie pech decydował o wyniku. Niemcy niemal zawsze wykazywali nad nami wyższość piłkarską, organizacyjną, szkoleniową i wygrywali zasłużenie. Nasz pech polegał głównie na tym, że stawali nam na drodze.

W październiku roku 1971 na Stadion Dziesięciolecia przyjechała reprezentacja RFN prowadzona przez Helmuta Schöna, z piłkarzami już bardzo znanymi (Sepp Maier, Franz Beckenbauer, Gerd Müller, Günther Netzer, Jürgen Grabowski, Klaus Fichtel) i tylko jednym żółtodziobem (Paul Breitner). Stawką były punkty w eliminacjach mistrzostw Europy.

W 28. minucie, po błędzie Breitnera, jakich już potem chyba nigdy ten obrońca nie popełniał, Robert Gadocha zdobył prowadzenie dla Polski. Gerd Müller wyrównał minutę później i od tej pory grała już tylko drużyna niemiecka. Robiła to tak ładnie i skutecznie, że kibice częściej bili brawo, niż gwizdali. Przyjechali mistrzowie i dawali nam pokaz futbolu. Müller wbił nam dwa gole, Jürgen Grabowski jednego i przegraliśmy 1:3. Winą za porażkę obarczono Jana Tomaszewskiego, choć był winny w takim samym stopniu jak koledzy. Niemcy byli za dobrzy.

Reklama
Reklama

Niecałe trzy lata później reprezentacje w bardzo podobnych składach zmierzyły się ze sobą w półfinale mistrzostw świata. Mecz na wodzie Waldstadionu we Frankfurcie przeszedł do historii. Przez kilka godzin lał deszcz, woda zamieniła boisko w bajoro. Przesunięto termin rozpoczęcia, jednak sytuacji to nie zmieniło. Pogoda odebrała Polakom podstawowy atut – szybki atak.

Bramkarz Sepp Maier obronił wszystkie strzały w nieprawdopodobny sposób. Jan Tomaszewski obronił rzut karny, wykonywany przez Uli Hoenessa, Robert Gadocha ośmieszał Berti Vogtsa. Ale raz nasi obrońcy nie upilnowali Müllera i Niemcy wygrali 1:0.

Następca Kazimierza Górskiego Jacek Gmoch dobrze wiedział, jaka jest siła Niemców, i podczas meczu z nimi, rozpoczynającego mundial w Argentynie, skoncentrował się głównie na obronie. Założenie byłoby słuszne, gdyby nie to, że Niemcy mieli wówczas jedną z najsłabszych drużyn w historii i można ich było pokonać. Skończyło się na bezbramkowym remisie.

Ostatnie spotkanie, na mundialu w Dortmundzie, przebiegało w zupełnie innej atmosferze niż to w roku 1974. Wtedy propaganda mówiła, że Polacy jadą do wrogiego kraju, gdzie będą chcieli nas – piłkarzy i nielicznych kibiców – namawiać do pozostania, szpiegostwa, a byłego kanclerza Konrada Adenauera przedstawiała w krzyżackim płaszczu, na ogół obok bońskich odwetowców Herberta Hupki i Czai.

Teraz, w roku 2006, mecz odbywał się w atmosferze niemal przyjaźni, bo ci Polacy, którzy wyemigrowali do Niemiec i założyli tam rodziny, mieli na jednym policzku wymalowane flagi polskie, a na drugim niemieckie.

W dodatku w niemieckiej reprezentacji wystąpili dwaj piłkarze urodzeni w Polsce – Miroslav Klose i Lukas Podolski. Lukas powiedział ojcu, byłemu piłkarzowi Szombierek: „Tato, chciałbym, żeby Niemcy wygrały, ale nie dołożę do tego ręki, ani nogi”. W ostatniej minucie celnie strzelił Oliver Neuville. Przegraliśmy 0:1.

Reklama
Reklama

Klose, Podolski, teraz urodzony w Tczewie Piotr Trochowski to kolejne pokolenie Polaków, którzy tworzą też historię niemieckiego futbolu. Wśród założycieli Schalke 04 Gelsenkirchen i Borussii Dortmund byli przed 100 laty Polacy. O Schalke mówiono: klub Polaczków.

Kiedy Borussia zdobywała w latach 50. Puchar Niemiec, połowa drużyny nosiła polskie nazwiska. Reprezentacja Niemiec to nie tylko Maier, Müller i Beckenbauer, ale Wilimowski, Burdenski, Kwiatkowski, Tilkowski, Grabowski, Kielbasa i wielu innych o polskich nazwiskach. Wyjeżdżali sami lub robili to ich przodkowie.

Już na początku XXI wieku Tomasz Hajto strzelił w meczu z Leverkusen pierwszego gola na Arena auf Schalke. Tomasz Wałdoch został kapitanem Schalke. Cieszył się takim szacunkiem, że kiedy w wygranym finale o Puchar Niemiec nie mógł grać z powodu kontuzji, odbierał trofeum od kanclerza Gerharda Schrödera, wchodząc na podium w garniturze. Na taki szacunek u Niemców trzeba sobie zasłużyć.

3.12.1933 Berlin: 0:1

9.09.1934 Warszawa: 2:5

15.09.1935 Wrocław (wówczas Breslau): 0:1

Reklama
Reklama

13.09.1936 Warszawa: 1:1

18.09.1938 Chemnitz: 1:4

20.05.1959 Hamburg: 1:1

8.10.1961 Warszawa: 0:2

10.10.1971 Warszawa: 1:3 (eliminacje ME)

Reklama
Reklama

17.11.1971 Hamburg: 0:0 (el. ME)

3.07.1974 Frankfurt: 0:1 (MŚ)

1.06.1978 Buenos Aires: 0:0 (MŚ)

13.05.1980 Frankfurt: 1:3

2.09.1981 Chorzów: 0:2

Reklama
Reklama

4.09.1996 Zabrze: 0:2

14.06.2006 Dortmund: 0:1 (MŚ)

Sport
Iga Świątek, Premier League i NBA. Co obejrzeć w święta?
Sport
Ślizgawki, komersy i klubowe wigilie, czyli Boże Narodzenia polskich sportowców
Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama