Jest pan zadowolony z pracy trenera?
Na tyle, że nie zamierzam tej umowy zmieniać. Jestem jednak także rozczarowany tym, co stało się w Austrii. Że nie awansowaliśmy, że strzeliliśmy tylko jedną bramkę, i to ze spalonego. Nie mam pretensji o mecz z Niemcami. Zawodnicy walczyli, ale wiadomo, jak się gra z Niemcami. Dwa błędy i dwie stracone bramki. W przypadku meczu z Austrią można mówić o drobnym pechu. Mecz był dramatyczny, niewiele nam brakowało do zwycięstwa, które odmieniłoby nastroje. Natomiast spotkanie z Chorwacją pogłębiło złe wrażenie. Zaskoczyło mnie to, ponieważ po dwóch przegranych meczach na mundialu 2002 i 2006 trenerzy i zawodnicy potrafili tak się zmobilizować na trzeci występ, że chociaż nie mieli szans na wyjście z grupy, przynajmniej walczyli o resztki honoru. Tutaj czegoś takiego nie było.
Rozmawiał pan na temat naszego występu z prezesami innych związków?
Przed spotkaniem w Klagenfurcie prezydent chorwackiej federacji Vlatko Marković powiedział mi coś takiego: wiesz, my Słowianie się lubimy, gramy drugim składem, to może będzie wam łatwiej. Czułem się jak ubogi krewny. Wystawili rezerwowych, bo się oszczędzali przed ćwierćfinałem, a nie dlatego, że się lubimy.
Może reprezentacji potrzeba jakiegoś wstrząsu, bo zawodnicy już przyzwyczaili się do Beenhakkera i traktują go jak poprzedników – nie zawsze z szacunkiem?
Zmiany są konieczne, ale na dwa i pół miesiąca przed rozpoczęciem eliminacji do mistrzostw świata nie powinny dotyczyć trenera. Natomiast w kadrze trzeba zrobić przegląd stanowisk. Kto powinien już odejść, kogo zostawić, komu uroczyście podziękować. To jest nieuniknione. Czesi, którzy wydają się naszymi głównymi konkurentami, będą mieli ten sam problem. Bruckner odchodzi, kilku zawodników zapewne też.