W takich chwilach hiszpańska drużyna może zapomnieć, że reprezentuje naród, który nie jest narodem i musi nucić przed meczem hymn bez słów, bo od lat nie udaje się ułożyć tekstu, który by łączył, a nie dzielił.
Mecz z Włochami oglądało ponad 13 milionów Hiszpanów, więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet Katalonia, jak opisuje „La Vanguardia”, zastygła przed telewizorami, a potem fetowała bohatera z Madrytu, Ikera Casillasa. „Sprawiedliwość, wreszcie” – napisał „El Pais”.
„Hiszpania i Casillas pokonali historię” – ogłasza dziennik „ABC”, a „El Mundo” wylicza wszystkie zdjęte niedzielnym zwycięstwem klątwy: włoską (to pierwsza wygrana z tym rywalem w ważnym meczu od 88 lat), przekleństwo ćwierćfinałów, rzutów karnych i 22 czerwca.
Tego dnia Hiszpanie trzy razy przegrywali serie karnych, zawsze w 1/4 finału. Z Belgami w mundialu 1986, z Anglikami w Euro 96, z Koreą Południową w MŚ 2002. W półfinale mistrzostw Europy ostatnio byli w 1984 roku, gdy zostali wicemistrzami.
„To szczepionka przeciw naszemu chronicznemu pesymizmowi” – pisze komentator „El Pais”, ale meczem nie potrafi się zachwycać. „Do przerwy Hiszpania grała anemicznie, sparaliżowana historyczną hipoteką. Czas mijał, nic się nie działo. Idealny pejzaż dla Włochów, którzy nie czuli żadnego zobowiązania, by ruszyć do przodu. W drugiej połowie i dogrywce poezji nadal brakowało, ale przynajmniej mecz nabrał życia”.