To, że nie pojadę na igrzyska do Pekinu, jest absurdem i żenadą

Sylwester Szmyd, zawodnik grupy Lampre, jedyny polski kolarz w Tour de France

Aktualizacja: 05.07.2008 08:45 Publikacja: 05.07.2008 04:24

To, że nie pojadę na igrzyska do Pekinu, jest absurdem i żenadą

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Po trzech latach przerwy znów mamy Polaka wśród uczestników Touru. Czym jest dla pana ten start?

Sylwester Szmyd: Spełnieniem dziecięcych marzeń. Dla wielu moich kolegów z ekipy, także dyrektorów sportowych, było wielkim zaskoczeniem, gdy dowiedzieli się, że po tylu latach startów dopiero pierwszy raz pojadę w tej imprezie.

Debiutuje pan w Wielkiej Pętli, mając 30 lat, po 20 latach uprawiania kolarstwa, w ósmym zawodowym sezonie, mając za sobą 12 wielkich tourów (siedem Giro d’Italia, pięć Vuelta a Espana). Dlaczego nie wcześniej?

Tak się ułożyło. W całej profesjonalnej karierze zawsze byłem w grupie z włoskim liderem i zawsze – powiem nieskromnie – w pierwszym składzie. Priorytetem dla włoskich drużyn był niezmiennie Giro d’Italia. Czułem się doceniony, że startowałem w nim rok po roku, począwszy od sezonu 2002. Tour de France był traktowany we Włoszech raczej drugoplanowo. W tym roku lider naszej grupy Damiano Cunego po raz pierwszy cały sezon poświęcił na przygotowania do Touru. Stąd i moja obecność tutaj, zwłaszcza że w Giro potwierdziłem dobrą formę.

W najlepszym sezonie 2006 zajął pan 19. miejsce w Giro i 14. w Vuelcie. Gdyby teraz dojechał pan do mety w Paryżu, stałby się pan jednym z nielicznych polskich kolarzy, którzy ukończyłi trzy największe kolarskie imprezy.

Jeśli się będę dobrze czuł po Tourze, wystartuję w Vuelta a Espana i ukończę wszystkie wyścigi zaliczane do wielkiego szlema w jednym roku. Nigdy nie szukam wymówek. Znam swoje możliwości i wiem, że jestem w stanie zrobić to, czego ode mnie oczekują.

A czego od pana oczekują dyrektorzy sportowi grupy na Tour de France?

Gdy jeździ się w z Cunego, wszystko robi się pod niego – nawet rym mi wyszedł. Ale przy mocnym liderze także pracownik, taki jak ja, może się dowartościować.

Jest pan jedynym polskim kolarzem notowanym w rankingu Pro Tour (51. miejsce – 10 pkt), ale nie znalazło się dla pana miejsce w składzie na igrzyska w Pekinie.

– Cóż tu komentować. To absurd i żenada. Mój kolega z ekipy Lampre Marzio Bruseghin określił do słowem „wstyd” i tak to trzeba nazwać. To mój najlepszy sezon w życiu. W silnie obsadzonym Giro zająłem 23. miejsce, a w innych wyścigach byłem zawsze w dziesiątce, poza Tour de Romandie, który ukończyłem jedenasty. Jeśli taki zawodnik nie otrzymuje powołania do kadry, to znaczy, że nie decydowały kryteria sportowe.

W bogatej karierze nie wygrał pan żadnego wyścigu czy etapu. Nie doskwiera to panu?

Pewnie, że tak. Tym bardziej że kilka razy byłem bardzo blisko. W zeszłym roku na Settimana Bergamasca, gdzie byłem drugi na etapie i później w klasyfikacji generalnej, a górski etap już miałem wygrany, koszulkę zapiąłem i... złapałem gumę na trzy kilometry przed metą. Pod słynną górą Mont Ventoux na ubiegłorocznym Dauphine Libere trafił się ten nieszczęsny Christophe Moreau, który koniecznie chciał wygrać. Na Vuelcie na ostatnim etapie górskim, gdy też wydawało mi się, że wygram, nagle z tyłu pogonili Sastre z Mienszowem i doszli mnie na dwa kilometry przed metą. Czasami brakowało szczęścia, czasami sił w nogach.

Który z tych wyścigów najbardziej sobie pan ceni?

– Najbardziej prestiżowe okazało się drugie miejsce na Mont Ventoux przed rokiem. Spiker mówił o tym w trakcie prezentacji Tour de France. Praktycznie każdy mi o tym przypomina i pamięta tamten pojedynek. Najbardziej udany cały wyścig to tegoroczne Dauphine Libere.

Tour de France startuje w sytuacji zaostrzonej walki z dopingiem. Wszystkie drużyny zaakceptowały nowy regulamin dopuszczający w przypadku wykroczeń wysokie grzywny i sądy 24-godzinne, a sprawy organizacyjne koordynuje nie UCI, lecz Francuska Federacja Kolarska. Jak zawodnicy oceniają te zmiany?

– Kto chce jechać w tym wyścigu, musi się podporządkować regułom ustalonym przez organizatorów. Doszliśmy do momentu, w którym UCI kłóci się z szefostwem Tour de France. My, kolarze, jesteśmy między młotem a kowadłem. Cóż nam pozostaje? Zaakceptować i myśleć, że wszystko będzie dobrze.

Rz: Po trzech latach przerwy znów mamy Polaka wśród uczestników Touru. Czym jest dla pana ten start?

Sylwester Szmyd: Spełnieniem dziecięcych marzeń. Dla wielu moich kolegów z ekipy, także dyrektorów sportowych, było wielkim zaskoczeniem, gdy dowiedzieli się, że po tylu latach startów dopiero pierwszy raz pojadę w tej imprezie.

Pozostało 92% artykułu
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl
Sport
Jagiellonii i Legii sen o Wrocławiu
Sport
Tadej Pogacar silny jak nigdy
Sport
PKOl i Radosław Piesiewicz pozwą ministra Sławomira Nitrasa
Sport
Mistrzostwa świata w kolarstwie szosowym. Katarzyna Niewiadoma wśród gwiazd