Rz: Po trzech latach przerwy znów mamy Polaka wśród uczestników Touru. Czym jest dla pana ten start?
Sylwester Szmyd: Spełnieniem dziecięcych marzeń. Dla wielu moich kolegów z ekipy, także dyrektorów sportowych, było wielkim zaskoczeniem, gdy dowiedzieli się, że po tylu latach startów dopiero pierwszy raz pojadę w tej imprezie.
Debiutuje pan w Wielkiej Pętli, mając 30 lat, po 20 latach uprawiania kolarstwa, w ósmym zawodowym sezonie, mając za sobą 12 wielkich tourów (siedem Giro d’Italia, pięć Vuelta a Espana). Dlaczego nie wcześniej?
Tak się ułożyło. W całej profesjonalnej karierze zawsze byłem w grupie z włoskim liderem i zawsze – powiem nieskromnie – w pierwszym składzie. Priorytetem dla włoskich drużyn był niezmiennie Giro d’Italia. Czułem się doceniony, że startowałem w nim rok po roku, począwszy od sezonu 2002. Tour de France był traktowany we Włoszech raczej drugoplanowo. W tym roku lider naszej grupy Damiano Cunego po raz pierwszy cały sezon poświęcił na przygotowania do Touru. Stąd i moja obecność tutaj, zwłaszcza że w Giro potwierdziłem dobrą formę.
W najlepszym sezonie 2006 zajął pan 19. miejsce w Giro i 14. w Vuelcie. Gdyby teraz dojechał pan do mety w Paryżu, stałby się pan jednym z nielicznych polskich kolarzy, którzy ukończyłi trzy największe kolarskie imprezy.