Nasz człowiek na Marsie

Michael Phelps nie tyle przeszedł do historii, co się do niej przecisnął, przez centymetrową szparę. Rekord Marka Spitza pobił zwyczajny-niezwyczajny chłopak, któremu raz przyjdzie do głowy zdobyć osiem złotych medali w jednych igrzyskach, a raz siąść za kierownicą po alkoholu

Aktualizacja: 18.08.2008 10:13 Publikacja: 17.08.2008 19:27

Michael Phelps

Michael Phelps

Foto: AFP

Największy olimpijczyk wszechczasów stanął przed lożą dla fotoreporterów. Nie po to, żeby pozować, medal zostawił w spokoju. Pokazał im ręką: zróbcie trochę miejsca, chcę przejść. Wspinał się po krzesłach w górę, aż do pierwszego rzędu trybun, gdzie starsza siostra Whitney już wyciągała do niego ręce. Po niej syna przytuliła mama Deborah, następna w kolejce była jej druga córka Hilary.

To do nich chwilę wcześniej, tuż po wyścigu sztafet 4 razy 100 zmiennym, Michael krzyczał: "Już koniec!" Schodził do szatni w podziemiach Water Cube jako ostatni, zostawiając za sobą dziewięć dni pracy, osiem złotych medali i siedem rekordów świata.

Jeśli dwa z tych medali Phelps położy jeden na drugim, będzie mógł zobaczyć, jak cienka była granica między wyrównaniem a poprawieniem rekordu siedmiu zwycięstw Spitza. Niewiele ponad centymetr - o tyle jego palce wyprzedziły palce Milorada Cavicia na mecie wyścigu na 100 m motylkowym. Przy nawrocie był dopiero siódmy, na ostatnich 50 metrach gonił Serba bardziej sercem niż głową. Przy ostatnim wyrzucie ramion zrobił skok nad wodą w stronę ściany, co zwykle nie jest najlepszym pomysłem. Cavić sunął do mety zanurzony, wszyscy byli przekonani że wygrał. Tablica wyświetliła: Phelps. - Musiałem zdjąć okularki, żeby zobaczyć że jedynka jest rzeczywiście przy moim nazwisku - opowiadał Amerykanin.

To była druga chwila w Pekinie, gdy cieszył się tak, jak inni zwycięzcy: krzycząc i skacząc. Pierwszy raz zrobił to po sztafecie 4 razy 100 dowolnym i pogoni Jasona Lezaka za Alainem Bernardem. Wtedy jednak mistrz olimpijski był znany od razu. W sobotę Serbowie nie dowierzając aparaturze Omegi złożyli protest. Wycofali go, gdy pokazano im zdjęcia z finiszu. Przedstawienie mogło trwać dalej.

Wczorajsza sztafeta 4 razy 100 zmiennym kończyła pływackie igrzyska. W niej wrócił Phelps opanowany i bezkonkurencyjny, taki jakim go zapamiętamy z Pekinu. Wyprowadził Amerykanów na prowadzenie płynąc na trzeciej zmianie. Ostatnie złoto i rekord świata przyjął z uśmiechem, w którym więcej było ulgi niż euforii. Cytując Spitza, w sobotę był tylko drugim człowiekiem na Księżycu. Wczoraj sam wylądował na Marsie.

Jeszcze nigdy jeden człowiek nie zdominował igrzysk do tego stopnia. Nie pójść choć raz "na Phelpsa" to jak wyjechać z Pekinu bez spaceru po Tiananmen. W korytarzach Water Cube pojawiali się najpotężniejsi, najbogatsi, najsławniejsi. Kibicowali prezydent Bush, Bill Gates, Kobe Bryant i wielu innych. Nie tylko z amerykańskiej ekipy, dla której zdobył połowę złotych medali.

Phelps płynął dla wszystkich. Chińskie nastolatki były bliskie omdlenia na trybunach, rywale bili pokłony - z wyjątkiem Cavicia - fiński dziennikarz zanim złożył gratulacje, powiedział, że jego kraj nigdy z olimpijskiej pływalni nie wyłowił choćby jednego złota. Szefowie Międzynarodowej Federacji Pływackiej mówili o Phelpsie tak, jakby bił rekordy tylko dla nich, a Jacques Rogge, jakby nie chodziło o jednego z ponad 10 tysięcy sportowców, ale gościa honorowego igrzysk. W Stanach przerywano mecze baseballa by wszyscy mogli obejrzeć na stadionowych ekranach jego wyścigi. Wystarczył jeden pływak, by miliard dolarów wydany przez NBC na prawa do transmisji z Pekinu okazał się świetną inwestycją.

Sam Phelps na umówach reklamowych i premiach od Visy, Omegi, Speedo i Matsunishi, zarobi od kilku do kilkunastu milionów. - Będzie pan miał czas je wydawać? - zapytano go po siódmym złocie. - Nie pływam dla pieniędzy. Robię to z miłości. Gdybym chciał zarobić, wybrałbym inny sport.

W rodzinnym fanklubie, zasiadającym na trybunach raz na wysokości słupków startowych, raz nawrotu, a ostatniego dnia za kordonem obiektywów wycelowanych we władcę igrzysk, brakowało jednego człowieka. Fred Phelps, emerytowany policjant z Maryland, oglądał każdy wyścig syna w domu. Zostawił rodzinę piętnaście lat temu, próbował potem zbliżyć się do syna, w Atenach w 2004 oklaskiwał go z trybun, ale ostatnio ich drogi znów się rozeszły. Whitney Phelps wspominała, że pływackie treningi były dla niej ucieczką od głośnych kłótni rodziców. Jej i Hilary nigdy nie udało się zakwalifikować do reprezentacji olimpijskiej, młodszy brat zrobił to już jako piętnastolatek.

Był maskotką amerykańskiej ekipy w Sydney, najmłodszym olimpijczykiem z USA od ponad 60 lat. Wtedy jeszcze nie dał powodu, by śledzić każdy jego ruch na basenie, od wyjścia z szatni po dotknięcie ściany. Pierwszy rekord świata, na 200 motylkowym, pobił pół roku później. Pierwsze złote medale przywiózł z Aten - od razu sześć, ale ponieważ już wtedy miał dogonić Spitza, uznano to za porażkę.

Każdy dzień w Pekinie miał wyliczony co do minuty i kalorii. Pochłania ich dziennie 12 tysięcy. Zwykłemu człowiekowi wystarczają 2 tysiące, ale zwykły człowiek nie ma płuc zdolnych przepompować w krótkim czasie do mięśni 30 litrów krwi, dłoni i stóp wielkich jak płetwy, tułowia aż do ziemi i ramion nieproporcjonalnie długich w porównaniu do nóg. Rywale z pływalni nazywają Phelpsa "Ośmiornicą".

Wymachy ramion to ostatnia część jego rytuału przed startem, już po wejściu na słupek, koniecznie z lewej strony. Ceremoniał zaczyna się dużo wcześniej, od sprawdzenia, czy w Blackberry nie czekają nowe esemesy od przyjaciół. W poczekalni najważniejszy jest odtwarzacz MP3 i piosenka, przed każdym startem w Pekinie ta sama. Young Jeezy, "Go Getta", z niegrzecznymi słowami o podrywaniu dziewczyn w klubie. Potem jest wycieranie ręcznikiem słupka, rozciąganie, zdjęcie płaszcza. Wszystko w tym samym rytmie, jak w transie. Aż trudno uwierzyć, że to ten sam chłopak, którego matka usłyszała kiedyś od lekarza: "Nie ma szans, żeby pani syn kiedykolwiek na czymkolwiek się skupił". To było czternaście złotych medali temu.

Nie znosił lekarstwa, które łagodziło objawy ADHD, chorobliwej nadaktywności. W końcu ubłagał mamę i lekarzy. Zgodzili się, by je odstawił. Gdy Bob Bowman zobaczył go pierwszy raz, Phelps właśnie miał za sobą bójkę z innym pływakiem, awanturę zakończoną rozbiciem szafki w szatni i biegał po basenie gdzie chciał.

- Przecież on jest zupełnie nietrenowalny - powiedział Bowman o chłopaku, dla którego przez ostatnie jedenaście lat był nie tylko trenerem, ale i drugim ojcem. Kłócił się z nim, słuchał jego zwierzeń, zapędzał do pracy. Pierwszy opowiedział mu o Spitzu, nauczył prowadzić samochód, wstydził się za Michaela, gdy po igrzyskach w Atenach pływaka złapano na jeździe po pijanemu.

Phelps dostał wyrok w zawieszeniu i zakaz picia alkoholu. - Bałem się tylko jednego: jak spojrzeć znowu mamie w oczy - mówił wtedy. Debbie Phelps, z zawodu nauczycielka, nie należy do komitetu oszalałych rodziców. Do trenowania nigdy się nie wtrącała, wystarczało jej pilnowanie, by syn pozostał sobą. Nie popisywał się, nie tracił głowy i wierzył w siebie. Wtedy gdy koledzy dokuczali mu w szkole, gdy rok przed igrzyskami złamał nadgarstek. Była z nim w Sydney, Atenach, Pekinie. Do zobaczenia w Londynie.

W następnych latach chcę pracować nad innymi dystansami. Zrezygnuję z tych, które pływałem dotychczas, przynajmniej niektórych. Chciałbym spróbować sprintów, ale Bob Bowman nie jest tym zachwycony, więc chyba nic z tego. On jednak też chce coś zmienić, sprawdzić inne metody.

Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie