Największy olimpijczyk wszechczasów stanął przed lożą dla fotoreporterów. Nie po to, żeby pozować, medal zostawił w spokoju. Pokazał im ręką: zróbcie trochę miejsca, chcę przejść. Wspinał się po krzesłach w górę, aż do pierwszego rzędu trybun, gdzie starsza siostra Whitney już wyciągała do niego ręce. Po niej syna przytuliła mama Deborah, następna w kolejce była jej druga córka Hilary.
To do nich chwilę wcześniej, tuż po wyścigu sztafet 4 razy 100 zmiennym, Michael krzyczał: "Już koniec!" Schodził do szatni w podziemiach Water Cube jako ostatni, zostawiając za sobą dziewięć dni pracy, osiem złotych medali i siedem rekordów świata.
Jeśli dwa z tych medali Phelps położy jeden na drugim, będzie mógł zobaczyć, jak cienka była granica między wyrównaniem a poprawieniem rekordu siedmiu zwycięstw Spitza. Niewiele ponad centymetr - o tyle jego palce wyprzedziły palce Milorada Cavicia na mecie wyścigu na 100 m motylkowym. Przy nawrocie był dopiero siódmy, na ostatnich 50 metrach gonił Serba bardziej sercem niż głową. Przy ostatnim wyrzucie ramion zrobił skok nad wodą w stronę ściany, co zwykle nie jest najlepszym pomysłem. Cavić sunął do mety zanurzony, wszyscy byli przekonani że wygrał. Tablica wyświetliła: Phelps. - Musiałem zdjąć okularki, żeby zobaczyć że jedynka jest rzeczywiście przy moim nazwisku - opowiadał Amerykanin.
To była druga chwila w Pekinie, gdy cieszył się tak, jak inni zwycięzcy: krzycząc i skacząc. Pierwszy raz zrobił to po sztafecie 4 razy 100 dowolnym i pogoni Jasona Lezaka za Alainem Bernardem. Wtedy jednak mistrz olimpijski był znany od razu. W sobotę Serbowie nie dowierzając aparaturze Omegi złożyli protest. Wycofali go, gdy pokazano im zdjęcia z finiszu. Przedstawienie mogło trwać dalej.
Wczorajsza sztafeta 4 razy 100 zmiennym kończyła pływackie igrzyska. W niej wrócił Phelps opanowany i bezkonkurencyjny, taki jakim go zapamiętamy z Pekinu. Wyprowadził Amerykanów na prowadzenie płynąc na trzeciej zmianie. Ostatnie złoto i rekord świata przyjął z uśmiechem, w którym więcej było ulgi niż euforii. Cytując Spitza, w sobotę był tylko drugim człowiekiem na Księżycu. Wczoraj sam wylądował na Marsie.