Ten tutaj rzeczywiście nie stwarzał problemów. Musicie tylko udowodnić, że jesteście dziennikarzami - powiedział. Zamiast karty prasowej wyjąłem przez przypadek mającą taki sam format Warszawską Kartę Miejską, na którą wchodzę do metra. W porządku - powiedział - ile chcecie tych akredytacji? I dał nam cztery na trzy osoby, dodając, że miejsca wskaże nam Tania.

Niestety, Tani nam nie wskazał, a miejsc prasowych na stadionie we Lwowie nie ma. Coś takiego jak pulpit dla reportera, z możliwością skorzystania z internetu nie jest tam znany. Z kilkoma innymi dziennikarzami zajęliśmy więc miejsca, na które bilety mieli jacyś miejscowi notable. Doszło w związku z tym do różnicy zdań. Fotoreporterzy opuszczali stadion przed zakończeniem meczu, żeby wysłać zdjęcia z hotelu w centrum miasta, bo na stadionie nie było takiej możliwości. Na konferencję prasową większość polskich dziennikarzy nie dotarła, ponieważ nie wiedzieliśmy gdzie ona się odbywa. Okazało się, że w małym pokoiku koło szatni Ukrainy, a w okolice szatni, jak wiadomo, dziennikarze nie są wpuszczani.

W drogę powrotną wyruszyliśmy samochodem kilka godzin po meczu. Jeśli o niemieckich autostradach mówi się, że są jak stół, to ukraińskie drogi, z prowadzącymi do granicy w Rawie Ruskiej włącznie, przypominają tarę do prania. A jeśli już zabłądzi się w okolicach Żółkwi, jak to się nam przydarzyło, to koniec. Zabłądzić jest łatwo, ponieważ cały kraj sprawia wrażenie zaciemnionego, a coś takiego jak oznakowanie dróg i drogowskazy nie spełniają swoich zadań.

Samochodem osobowym na granicy w Rawie Ruskiej stoi się minimum 7 godzin. Po godzinie czekania przychodzi facet z gatunku "karków" z propozycją. Sto złotych za ominięcie kolejki. Zgadzamy się. Wycofuje nas na chodnik, którym jedziemy kilkaset metrów wzdłuż kolejki TIR-ów. Tam czekamy na łaskawość milicjanta, który jest w zmowie z "karkiem". Potem funkcjonariusz w mundurze robi nam łaskę, przystawiając pieczątki na dwóch świstkach papieru, prowokując przy okazji jakimiś uwagami niby na temat przegranych piłkarzy, ale wyraźnie chodzi mu o Polskę jako kraj. Jeśli się postawisz, wycofa cię na koniec kolejki, czyli tracisz wydane sto złotych i siedem godzin.

Nie stawiasz się. Dajesz się poniżać, traktują cię jak za komuny, bo ta komuna mentalnie nadal w nich siedzi i nie zmieni tego żadna pomarańczowa rewolucja. Oni z tej granicy żyją, a ty, spędzając tam prawie cztery godziny, zdany na łaskę mundurowych i cwaniaków, dodając do tego doświadczenia ze stadionu i podróży, nabierasz pewności, że zorganizowanie mistrzostw wspólnie z Ukrainą nie ma sensu.