Jeszcze do ubiegłego roku żelazna faworytka takich wyścigów była jedna. Na Norweżkę Gun Rittę Dahle nie było siły. Nikt nie śmigał tak po górskich wertepach jak ona. Ale gdy mistrzynię olimpijską z Aten dopadły problemy zdrowotne, sytuacja zmieniła się całkowicie. – Kandydatek do podium naliczyłem przed igrzyskami osiem. Norweżka była w tym gronie, ale oprócz niej dwie Chinki, dwie Kanadyjki, Niemka Spitz, Rosjanka Irina Kalentiewa i mistrzyni świata Hiszpanka Margarita Fullana – mówił przed sobotnim wyścigiem w Pekinie trener kadry Andrzej Piątek.
W sobotnie przedpołudnie na olimpijskiej trasie paliło jak w piekle. Ruszyły o 10. Zaraz po starcie przewróciła się jedna z Chinek – Ren Chengyuan. Spadł jej przy tym łańcuch, straciła cenne sekundy i spokój, bo już od początku musiała gonić. Andrzej Piątek w gronie ośmiu faworytek celowo nie wymieniał Włoszczowskiej. Chciał zdjąć z niej presję, choć wiedział, że forma rośnie. – Była w grupie tych, które miały atakować z drugiego szeregu. Naliczyłem ich siedem – tłumaczył trener.
Ale Polka nie czekała na sygnał. Czuła moc od startu. Kiedy do przodu ruszyły Hiszpanka Fullana, Spitz, Kalentiewa i Kanadyjka Pendrel, popędziła za nimi. Z niewielką stratą do czołówki jechała 21-letnia Ola Dawidowicz. Odważnie, bez kompleksów. – Nie mogłam uwierzyć, że jestem tak blisko elity – zwierzała się na mecie.
– Kiedy Spitz odjechała, nie wiedziałem, że wykorzystała upadek Hiszpanki, a jadące za Fullaną Majka i Klementiewa musiały poczekać, aż się pozbiera. O tym dowiedziałem się po wyścigu – twierdzi Piątek.
W połowie trasy liczyły się już tylko Spitz i Włoszczowska. Norweżka Dahle i Fullana wkrótce się wycofały. Inna faworytka, Kanadyjka Premont, zrobiła to jeszcze przed nimi.