[i]Korespondencja z Sao Paulo[/i]
Rok temu Hamiltonowi nie udało się utrzymać identycznej przewagi i przegrał mistrzostwo świata jednym punktem z Kimim Raikkonenem.
Wówczas nie utrzymał nerwów na wodzy i już na pierwszym okrążeniu wyleciał z toru, a potem dziwna usterka jego bolidu (zespół McLarena utrzymuje, że była to zwykła awaria, ale nie brakuje opinii, że Hamilton nacisnął zły guziczek na kierownicy i stracił mnóstwo pozycji) sprawiła, że pretendent do mistrzowskiego tytułu dojechał na metę dopiero na siódmym miejscu. Piąte dałoby mu mistrzowski tytuł i tak samo jest w tym sezonie – do pełni szczęścia wystarczą mu cztery punkty za piątą lokatę. Felipe Massa jest w dużo trudniejszej sytuacji. Faworyt lokalnej publiczności, który pierwszy raz zjawił się na padoku Formuły 1 dziesięć lat temu właśnie w Interlagos, dostarczając pizzę i banany do zespołu Benettona, musi liczyć na kolejne potknięcie Hamiltona. Z jednej strony historia lubi się powtarzać, z drugiej jednak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Cuda się zdarzają, ale nie dwa lata z rzędu – i to m.in. dlatego zdecydowanym faworytem brazylijskiego finału pozostaje Hamilton.
Na jego korzyść przemawia wiele rzeczy. Rok temu kierowca McLarena musiał jeszcze rywalizować ze swoim partnerem z ekipy Fernando Alonso, a w tym roku drugi kierowca Srebrnej Strzały Heikki Kovalainen odgrywa rolę wiernego giermka. Brytyjczyk jest na fali, bo dwa tygodnie temu spokojnie triumfował w Grand Prix Chin. Przed rokiem przyjechał do Brazylii po kompletnie nieudanym wyścigu w Szanghaju, gdzie po błędzie nie zdobył ani jednego punktu.
McLaren przygotował przed Interlagos wiele poprawek aerodynamicznych w samochodzie, m.in. opracowując zupełnie nowe tylne skrzydło. Do tego w Brazylii ma padać, a w deszczu Hamilton i jego bolid spisują się w tym sezonie znacznie lepiej niż czerwone ferrari prowadzone przez Massę.