Stoją zmarznięte starsze panie o zmęczonych obliczach. Jedne z tekturowymi tabliczkami: „Wolne pokoje Zimmer”, inne sprzedają oscypki. W tle sanki z konikiem w kocu i góralem w baranicy.
Nieco dalej dwóch obywateli trąbi napój z flaszki zawiniętej w szalik z napisem „Polska biało-czerwoni” i zaraz potem trąbi w przestrzeń, ogłaszając innym swoją obecność. Witamy w Zakopanem.
A na Krupówkach smutno. – Mamy góry, śnieg i biedę – twierdzi baca z saniami i zaskakująco szybko zgadza się z argumentacją, że 50 zł to za dużo, za 30 koń też pojedzie, żeby nie stać. Kryzys na rynku finansowym w dalekiej Ameryce odbija się na deptaku jak w zwierciadle.
Nie ma wzięcia magiczna zakopiańska trójka: biały miś, owczarek podhalański (szczeniak) i kucyk, choć stoją i czekają w strategicznym miejscu, gdzie Krupówki zbiegają się z ulicą Piłsudskiego i trasa wiedzie wprost na Wielką Krokiew, a strzałka w drugą stronę pokazuje: Sopot 710 km.
Trąby na sprężony gaz, owszem, ryczą, ale skromnie, gaz, wiadomo, niby jest, a zaraz może go nie być. Niewidzialna ręka kryzysu wymiotła kupujących. Co najwyżej ludzie pomalują sobie flagę na policzkach. Trzeba trochę więcej piwa, by zrobili to pod samą skocznią, a nie na dole, gdzie jest znacznie taniej. Flagi, czapki z rogami – niemal wszystko z zeszłych lat. – Za rok o tej porze leżymy i pijemy – mówi sprzedawca do sprzedawcy, a w ręku niesie wór niesprzedanych szalików.