[link=http://blog.rp.pl/fafara/2009/04/21/smak-starki/][b]Skomentuj na blogu[/b][/link]
W mediach przy okazji każdej takiej wizyty przewijają się pytania rodem z „Niewolnicy Isaury” kultowego serialu lat 80.: kocha nas ta UEFA czy nie kocha. A jeśli już kocha, to czy bardziej niż Ukrainę. To, co do tej pory zrobiliśmy na rzecz mistrzostw (a raczej – czego nie zrobiliśmy), wydaje się mieć znaczenie drugorzędne.
Ważniejsze jest, czy Platiniemu bardziej smakowała starka w eleganckim warszawskim lokalu, czy też bardziej podobała się przejażdżka po Kijowie najnowszym modelem mercedesa. Czytając relacje z wizyty słynnego niegdyś piłkarza, a dziś pierwszoplanowego działacza, można wysnuć wniosek, że decyzje UEFA w sprawie Euro 2012 będą efektem swego rodzaju zalotów, a nie analizy konkretnych dokonań.
Pal diabli ten absurdalny punkt widzenia. Bardziej razi mnie to, że nasi prominenci za każdym razem puszczają oko do wysłanników UEFA, dając im do zrozumienia, że my jesteśmy lepiej przygotowani do organizacji mistrzostw niż Ukraina i że Europejska Unia Piłkarska nie popełni błędu, jeśli odda nam ten turniej w dwóch trzecich, a najlepiej w całości. Cała Europa wie, że mistrzowski turniej załatwił dla Polski i Ukrainy Hrihorij Surkis z pewną pomocą Michała Listkiewicza.
Już z tego wynika obowiązek lojalności wobec partnera. To, że Ukraina znajduje się obecnie w znacznie trudniejszej sytuacji gospodarczej niż my, niczego w kwestii zasad nie zmienia. Mało tego. Spiskowanie za plecami współorganizatora akurat w takim momencie robi fatalne wrażenie. Kto jednak przejmuje się w dzisiejszych czasach czymś takim jak fatalne wrażenie?