Gdziekolwiek spojrzeć, gdziekolwiek ucha nadstawić, wszyscy deklarowali, że są za takim akurat scenariuszem. Życzyli mu tego triumfu dawni mistrzowie, eksperci, dziennikarze, zwykli kibice, najwięksi rywale, również Rafa Nadal, gdy już odpadł z turnieju. Paryskie trybuny, wymagające i bezwzględne dla wielu gwiazd, nawet w trakcie pojedynków z Francuzami nie skrywały sympatii do Szwajcara. Od lat jest on człowiekiem sukcesu i ulubieńcem fortuny ze statusem multimilionera.
[wyimek]Roger Federer to symbol tenisa, za jakim się tęskni, jakiego ostatnio byliśmy bardzo spragnieni[/wyimek]
A tu wielonarodowy tłum, zamiast jak nad Wisłą ściągać za nogi w dół, śni i marzy o jeszcze jednym jego zwycięstwie.
Skąd ta najnowsza fala sympatii dla chłopaka z Bazylei? Na pewno zaczęła wzbierać, gdy płakał
z rozpaczy po ostatnich porażkach z Nadalem w Wimbledonie i w Melbourne. To były łzy króla, który nie tylko został strącony z tronu, ale też zaczął tracić nadzieję, że kiedykolwiek tam wróci. Że kiedyś wygra w Paryżu, że zdobędzie 14. tytuł, który zrówna go z Petem Samprasem. Takich upadłych mistrzów często łatwiej lubić niż wtedy, gdy byli na szczycie. Ale samymi łzami sympatii się nie zdobywa. Roger ją sobie wywalczył przede wszystkim rakietą.